niedziela, 28 stycznia 2018

Wtedy też czekałyśmy na miłość


Jest niedzielny, styczniowy wieczór, a na moim zegarze wskazówki zaraz pokarzą północ. Może to wina późno wypitej kawy, a może odwlekane spotkanie z przyjaciółką spowodowało, że naraz wróciły młodzieńcze wspomnienia. Dawne obrazy z przeszłości, nie straciły nic na swoim kolorycie, tylko czasami pokrywa je kurz zapomnienia, właśnie aż do dzisiaj... Moja przyjaciółka Mira, przypomniała mi, jak to z wypiekami na twarzy, zalewając się potokiem łez, czytałyśmy na zmianę opowiadanie spisane w zeszycie, zatytułowane "Smak miłości i łez", wtedy określone przez nas romansem wszechczasów! Historia tej niezwykłej "książki" była dla nas bardzo zagadkowa. Tak naprawdę nie wiedziałyśmy czy to opowiadanie już gdzieś zostało opublikowane, czy ktoś napisał je tylko do szuflady, a potem krążyło z rak do rąk, kim był lub jest ten tajemniczy autor?

Wszystko ma swój początek, więc i moja historia związana z posiadaniem tego "magicznego zeszytu" będąca zapiskiem niespełnionej miłości, także. A było to tak...kiedyś, bardzo, dawno temu, jako nastolatka, najczęściej zaczytywałam się we łzawych perypetiach miłosnych, marząc przy tym, aby i mnie dopadła miłość z naciskiem na "happy end".

Pamiętam, że było upalne lato 1975 roku, długo oczekiwane wakacje, a ja wraz z siostrą jechałam pociągiem do wujostwa mieszkającego na wsi. Jako że droga bardzo nam się dłużyła, zaczęłam rozmawiać z sąsiadką z przedziału, dziewczyną sporo starszą ode mnie, bo gdy ja miałam wówczas lat czternaście, ona mogła mieć jakieś 20-22 lata. Rozmowa stała się na tyle intrygująca, że zapragnęłam, aby droga do cioci, która czekała na nas z drożdżowym ciastem, nigdy się nie skończyła, a to za sprawą pewnej opowieści... Dziewczyna ta z wielkim przejęciem mówiła, że krąży z rąk do rąk pewne opowiadanie spisane w zeszytach. Jest to historia pary młodych ludzi, Mariusza i Niny, szaleńczo w sobie zakochanych. Ona sama nie wiedziała, kto jest autorem i nie znała dokładnie tytułu tego opowiadania. Słuchałam tej historii z wypiekami na twarzy, przy okazji złorzecząc ojcu Niny. Westchnęłam tylko, że oto moja podróż dobiega końca, a ja już nigdy nie poznam ciągu dalszego tej historii, bo niby gdzie mogę tę książkę znaleźć?!

Po paru dniach pobytu u wujostwa, poszłyśmy z siostrą odwiedzić matkę mojej cioci. Była to najprawdziwsza babcia, taka jak ze starych fotografii z warkoczem uplecionym z resztek siwych włosów i spiętym w koczek. Mieszkała sama, blisko lasu w równie starym, drewnianym domku, otoczona starymi meblami,wynajmując od czasu do czasu pokoje dla letników. Wszystko było stare i piękne. Pamiętam do dziś, że celem naszych odwiedzin było przyniesienie kanki mleka od jedynej krowy, jaką babcia-ciocia, miała w swoim gospodarstwie. Czekając na ciepłe mleko, zaczęłam przeglądać zawartość biblioteczki w gościnnym pokoju. W pewnym momencie zauważyłam, że na półce, obok wierszy Juliusza Słowackiego i "Potopu", stał sobie wciśnięty w brązową okładkę, zeszyt. Kiedy otwierałam go w nadziei, że może to ten, moim oczom ukazał się tytuł "Smak miłości i łez", napisany krwistoczerwonym atramentem z trzema wykrzyknikami. Już po chwili czułam, że te wakacje będą piękne, bo z miłością Niny i Mariusza w tle!

Przy otwartym oknie, gdzieś w oddali, dochodził głos wydobywający się z adapteru "Bambino" i Janusz Laskowski, śpiewający swoją "Beatę", a potem "Siedem dziewcząt z Albatrosu, tyś jedyna". W jednej chwili świat przestał dla mnie istnieć, bo trzymałam w ręku coś niezwykle cennego, jak dla czternastolatki z głową zawieszoną w chmurach, czekającą na swoją młodzieńczą miłość. Przecież tamte wakacje miały upłynąć pod znakiem "Smaku miłości i łez"! Zniszczony, poplamiony zeszyt, włożony w równie zniszczoną, brązową okładkę, pisany różnym charakterem pisma, był dla mnie relikwią!

A jak jest dziś...? Minęło parę dziesiątków lat, odkąd czytałam to opowiadanie. Weszłam w Google, wpisałam tytuł i doznałam olśnienia. Okazało się, że dziewczyny z tamtych lat, które pokątnie przepisywały to opowiadanie, dziś próbują podsuwać go do przeczytania swoim córkom. Historia zatacza koło... Wiele współczesnych dziewczyn pytało na różnych forach, gdzie i jak zdobyć to opowiadanie. Było parę prób, które przedstawiły tę opowieść w wielkim skrócie, ktoś inny napisał,  tylko trzy rozdziały i pospiesznie zakończył. Może akurat mnie uda się doprowadzić tę historię do końca w sensie przepisania zeszytu, oczywiście?! Mijają pokolenia, na świat przychodzą maleńkie dziewczynki, które wyrastają potem na spragnione miłości młode kobiety. Marzą, aby poznać smak tej wielkiej miłości, ale bez łez...
                                                                                             
                                                                                                           Azaria
PS

Jeśli komuś coś w duszy drga, napiszcie proszę, parę słów komentarza. Ja, oczywiście, nie jestem autorką tego opowiadania, a przy okazji, pamiętacie adapter "Bambino", "bananowe spódnice", drewniaki (saboty), plastikowe, wielkie pierścionki oraz fryzurki na tzw."małpkę"? Minęły lata, a wspomnienia wciąż żywe...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz