czwartek, 6 września 2018

Rozdział trzydziesty siódmy



Ksiądz podszedł do pomnika i spojrzał na fotografię. Po chwili nie mógł wypowiedzieć słowa, bo ta piękna pani, to była jego Nina, a te dzieci nie wiedzieć czemu, musiały być jej dziećmi.
- Boże, ile to lat minęło, gdy widziałam Ninę taką, jak na zdjęciu?! Ile te dzieci mają lat i jak się nazywają? - takie myśli kołatały się po głowie księdza. Zwrócił się do nich z pytaniem, ale i one zauważyły, że ksiądz nagle bardzo pobladł.
- Jak się nazywacie? - zwrócił się do nich.
- Ja nazywam się Mariusz Sokołowski, a to jest moja siostra, Nina - rezolutnie odpowiedział malec. Ksiądz pobladł jeszcze bardziej! - A ile macie lat?
- Dokładnie nie wiemy, ale chyba sześć, bo niedługo pójdziemy do szkoły - tym razem Nina okazała się szybsza. Ksiądz prawie że zachwiał się, podszedł bliżej pomnika i przeczytał wyryty tekst:

"Jeśli znacie tę mogiłę dziatki, zmówcie pacierz za duszę matki"

Jednak nie myliłem się, to są dzieci Niny, mojej kochanej Niny. - O Boże, dzieci to jest wasza matka! Niech Bóg ma was w swojej opiece! Nie mógł mówić dalej, bo łzy napływały mu do oczu i dławiło go w gardle. Ukrył twarz w dłoniach i mocno zaszlochał.

Dzieci przyskoczyły do zdjęcia i jedno przez drugie zaczęły go całować. Ksiądz patrzył, nie mogąc opanowac płaczu. Podeszły do niego i mocno prztuliły się, jak zawsze, gdy było im smutno i wiedziały, że są tylko we dwoje na tym świecie.

Od tego czasu, mieszkańcy Miłowa, często widzieli dwoje małych dzieci przy grobie doktor Niny Sokołowskiej. Po tylu latach grób został odnowiony i już nigdy nie był zapomniany.

                                                                                                                     Koniec

Rozdział trzydziesty szósty



Mariusz, jutro przyjdziemy i zobaczymy, czy ta pani dalej będzie taka wesoła - powiedziała Nina. Rozejrzeli się dookoła i zobaczyli, że cała gromada dzieci wyszła już z cmentarza. Było cicho i pusto, ale oni nie bali się. Byli nawet weseli, że poznali taką ładna panią, która uśmiecha się do nich.

Od tego dnia wymykali się na cmentarz codziennie. Po paru dniach zauważyli, że po cmentarzu chodzi jakiś ksiądz, od czasu do czasu przystaje i coś czyta. Dzieci wyobrażały sobie, że ta książka musi być bardzo ciekawa, skoro ksiądz ją czyta. Mariusz, jako bardziej rezolutny podszedł do niego i powiedział: - Proszę pana - lecz ksiądz ani drgnął. - Zawołaj głośniej - szepnęła Nina.
Ksiądz, niczym przebudzony z letargu, dostrzegł ich i skierował się w ich stronę. - Co wy tu robicie same na cmentarzu? - zapytał z troską w głosie. Zauważył, że te dzieci nie są z Miłowa. - Czyżby miejscowi nie wiedzieli, jak zwracać się do księdza? - pomyślał ze smutkiem.

Nina jako pierwsza zaczęła zadawać pytania: - Czy to są bajeczki?
- Nie, to jest piękna książeczka o Panu Jezusie i o wszystkim, co jest dobre - odpowiedział ksiądz coraz bardziej zaciekawiony. Dzieci powytrzeszczały oczy i nie wiedziały kompletnie o czym ten pan w czarnej sukni do nich mówi. Zorientował się, że te dzieci nie mają żadnego pojęcia o religii, zaczął więc wypytywać skąd przyjechały.
- My przyjechaliśmy na letnie kolonie - odpowiedział Mariusz.
- A rodzice nie uczą was o Panu Jezusie? - pytał dalej.
- My nie mamy taty ani mamy i dlatego mieszkamy w domu dziecka - już teraz wtrąciła się do rozmowy Nina. - Jechaliśmy takim dużym autobusem.
- A skąd znaleźliście się tutaj? - ksiądz nie przestawał zadawać pytań.
- My przychodzimy tutaj do takiej ładnej pani, która się ciągle do nas uśmiecha - znowu zaczął Mariusz.
- A gdzie jest ta pani?
- Tutaj niedaleko - Nina wskazała rączką to miejsce spotkań.
Ksiądz rozejrzał się, ale nie zobaczył nikogo. Zwócił się więc do dzieci raz jeszcze:
- Kochani, ale ja nie widzę tutaj nikogo.
- Jest, niech pan idzie z nami! - Jakby na komendę krzyknęli oboje. Ksiądz szedł za nimi coraz bardziej zdumiony.
- Kogo mi te dzieci przypominają? - pytał sam siebie. - Mają kogoś oczy i włosy, tylko kogo?!
- O, tutaj! - krzyknęły i pokazały pomnik.

środa, 5 września 2018

Rozdział trzydziesty piąty



Czy można spokojnie żyć,  nie wiedząc co dzieje się kilka kroków dalej od placu zabaw. Takie myśli zaprzątały małe główki niektórych dzieci bawiących się przy pobliskim cmentarzu. Tego dnia, Janek przywódca grupy, postanowił sprawdzić dokąd prowadzi ta wielka, stara brama, która tak wszystkich intrygowała. Gdy wreszcie przez nią przeszedł, zobaczył, że w niektórych miejscach rosną piękne kwiaty i na małych kopczykach stoją krzyże. Wystarczyło tylko, że dał znak ręką, a zaraz za nim gromadka dzieci rozpierzchła się po najbliższych alejkach. Chłopcy interesowali się głównie krzyżami i zapadłymi mogiłami, a dziewczynki zachwycały się pięknem i zapachem kwiatków.

Mały Mariusz nagle krzyknął do siostry: - Patrz Nina, jaka piękna pani na zdjęciu, ona uśmiecha się do mnie, chodź zobacz! - A wcale nie, ta pani uśmiecha się tylko do mnie! - szczebiotała Nina, podchodząc bliżej do płyty pomnika. Pod zdjęciem widniały małe litery, ale żadne z nich nie umiało ich przeczytać. Dzieci stały tam dłuższą chwile nie mogąc odejść. Teraz już oboje z uwagą przypatrywali się tej pięknej pani, jak ją nazwali. Wydawało im się, że uśmiecha się do nich ciepło. Inne dzieci zainteresowały się kolejnymi grobami, a Mariusz i Nina stali ciągle tam jak zahipnotyzowani. Wreszcie Nina poprosiła, aby dołączyli do grupy i zapowiedziała, że jutro przyjdą sprawdzić, czy ta piękna pani znowu będzie się do nich uśmiechać, ale to dopiero jutro.

wtorek, 4 września 2018

Rozdział trzydziesty czwarty



Anna nie nacieszyła się zbyt długim pożyciem małżeńskim ze Zbyszkiem. Została młoda wdową i już nie chodziła na spacery. Teraz jej życie skupiało się na dbaniu o grób męża. Miała do niego ogromny żal, że nie powiedział jej całej prawdy. Byli małżeństwem i ona powinna była znać przeszłość swojego męża. Nie chodziło jej o dziewczyny, które Zbyszek znał przed nią, ale o Ninę i dzieci. Przecież w jego historii nie było nic do ukrycia, dlaczego więc on to wszystko zataił?! Po przyjściu z cmentarza jedyną przyjemnością dla Anny, było siadywanie przy oknie i przywoływanie wspomnień o Zbyszku, tak bardzo za nim tęskniła...

Ten Miłów, w którym przed laty mieszkała Nina jako młoda dziewczyna, dziś zmienił się nie do poznania. Niegdyś małe miasteczko, dziś słynne w całym kraju uzdrowisko. Nad jeziorem, nad którym była kiedyś Nina z Mariuszem, dziś powstała piękna plaża. Przed laty byli tylko oni, teraz leżały tam tysiące brązowych ciał. Młode drzewa zasadzone dawno temu wokół bram cmentarza, teraz darzyły odwiedzających przyjemnym chłodem. Niedaleko tejże bramy bawiła się grupa dzieci, która od tygodnia przebywała w Miłowie na tutejszych koloniach. Dzieci przyjechały z Domu Dziecka, oddalonego o kilkaset kilometrów od miasta. Dzieci, jak to dzieci nie znały pojęcia i potęgi śmierci. Myślały, że tę bramę mogą przekraczać tylko osoby starsze a nie one, aż do czasu, gdy zobaczyły, że na cmentarz wchodzi chłopiec niewiele starszy od nich.

Rozdział trzydziesty trzeci



Przez trzy tygodnie Zbyszek leżał w szpitalu, a przez pierwszy tydzień, nie odzyskał przytomności. Anna odwiedzała męża codziennie, ale te pierwsze dni były dla niej niezwykle trudne. Gdy wymówił jej imię, była najszczęśliwszą osobą na świecie.
- Anno, czekam na ciebie od rana - cicho powiedział Zbyszek.
- Ależ ja przychodzę do ciebie codziennie - radośnie odpowiedziała Anna, całując męża w czoło.
- Ja nigdy cię nie widziałem, myślałem, że wszyscy zapomnieli o mnie.
- Gdybyś miał gorące czoło, pomyślałabym, że bredzisz, ale nie masz chłodne - jeszcze raz Anna przytuliła się do męża.

Anna patrzyła na znieruchomiałą twarz Zbyszka, który z trudem mówił poszczególne wyrazy. Twarz jego przypominała maskę. Pomagał sobie gestami, próbując sklecić jakieś najprostsze zdania.
- Anno, poślubiając ciebie przed laty, przyrzekałam ci swoją miłość i tak jest do dziś, bardzo cię kocham, ale ja mam też swoją historię, o której wiesz. Jestem ojcem, a moje dzieci mnie nie znają - popełniłem największy błąd w życiu, oddając je do Domu Dziecka! Obiecałem Ninie, że dzieci będą znały jej grób, tego też nie dopełniłem. Zbyszek próbował powiedzieć Annie jeszcze jedno zdanie, ale było to ponad jego siły...odszedł przy niej. Zdanie, które mogło być najważniejsze, zabrał ze sobą.

poniedziałek, 3 września 2018

Rozdział trzydziesty drugi


Gorący lipiec i bujna roślinność wypełniała każdy zakątek miasta. Nie sposób było siedzieć w domu w to niedzielne popołudnie, tak więc Anna zaproponowała Zbyszkowi spacer. Bardzo lubiła przechadzać się po parku i miała nadzieję, że mąż również dotrzyma jej towarzystwa. Wyszli na ulicę, ale po kilkunastu minutach Zbyszek zatrzymał się, uskarżając na silny ból głowy. Znajomi jego, którzy akurat podążali w stronę parku zabrali Annę ze sobą, a on tłumacząc się bólem głowy, wrócił do domu.

Położył się na tapczanie z zimnym okładem na czole, ale ból nie mijał. Patrzył tępo w sufit w nadziei, że Anna zaraz wróci i wezwie pogotowie. Zegar powoli wybijał godziny. Zbyszek, nie mogąc zasnąć, wziął do ręki pierwszą z brzegu książkę. Tam przeczytał dedykację: Z okazji Imienin, Ninie Sokołowskiej - Anna. Już nic więcej nie widział i nie mógł przeczytać... W jego wyobraźni stała ona, taka jaka była na zdjęciu na płycie pomnika - piękna, osiemnastoletnia dziewczyna. Gorzko zapłakał, poczuł wyrzuty sumienia, bo przyrzekał Ninie jeszcze coś, że dzieci będą znały jej mogiłę. Oddał dzieci do Domu Dziecka, tak jak sobie tego życzyła, ale tej konkretnej prośby akurat nie spełnił.
- Boże, jak ja mogłem do tego doprowadzić?! Nie dość, że dzieci nie znają matki, to jeszcze nie wiedzą kim jest ich ojciec! Przecież Nina prosiła mnie, abym od czasu do czasu odwiedzał jej grób...

Kiedy Anna wróciła ze spaceru, Zbyszek leżał nieprzytomny, a wezwany lekarz stwierdził ostre zapalenie opon mózgowych i zabrał go do szpitala.

niedziela, 2 września 2018

Rozdział trzydziesty pierwszy



Mijały miesiące i lata. Zbyszek rzadko odwiedzał grób Niny. Tamte stare, suche wiązanki ktoś uprzątnął. Na płycie pomnika pełno było ziemi, także grób jej był bardzo zaniedbany. Tylko ze zdjęcia, dalej uśmiechała się, ta sama piękna kobieta. Kiedy Nina umierała, Zbyszek obiecał, że spełni jej wolę i ożeni się. Gdy żyła, kochał ją wielką miłością, a gdy odeszła, życie coraz śmielej upominało się o niego. Pamiętał treść listu, który przed śmiercią Nina napisała do niego, wyjawiając mu bolesna prawdę, że spełniła wolę Mariusza, wychodząc za niego za mąż i że nigdy go nie kochała. Ta prawda okazała się dla niego nad wyraz bolesna. Teraz smutek i żal mieszał się ze złością, co do Niny. Właśnie na złość chciał się ożenić i nieważne, że to była jej prośba! Prosiła, aby nie marnował sobie życia i poznał kogoś, a dzieci oddał do Domu Dziecka - tak też uczynił.

Druga żona Zbyszka stworzyła mu doskonałe warunki do nowego życia. To, co jeszcze cztery lat temu było dla niego wielką tragedią, teraz pozostawało tylko mglistym wspomnieniem. Znalazł się w innym mieście w całowicie odmiennych warunkach, zostawiając Miłów za sobą. Anna, tak było jej na imię, spędzała Zbyszkowi wszystkie smutki z czoła. Była bardzo radosną kobietą. Zaprzatała jego uwagę czymkolwiek, gdy widziała, że jego myśli błądzą gdzieś daleko. I tak oto Anna stała się dla Zbyszka całym światem i naprawdę był z nią szczęśliwy.

sobota, 1 września 2018

Rozdział trzydziesty


Następnego dnia Iwona wyjechała do Miłowa, gdzie przez lata mieszkała z matką. Sokołowska została u syna, aby opiekować się maleńkimi dziećmi. Zbyszek pracował, a matka czuwała przy jego dzieciach dzień i noc. Tak mijałay kolejne misiące. Nie wiedzieć kiedy przyszła zima i okryła wszystko swoim śnieżnobiałym puchem.

Za miastem na jednym z cmentarzy wśród setek grobów była też mogiła Niny. Pierwszy śnieg, niczym delikatna pierzynka przykrył i tam wszystkie groby. Zbyszek postawił żonie piękny pomnik, ale nie odwiedzał jej zbyt często. Świadczyły o tym stojące smętnie po obu stronach pomnika, zmarznięte kwiaty. Zima przychodząc przed czasem, zabrała jesienny urok cmentarza. Na granitowym krzyżu wisiał wianek, a wiatr bawił się jego liśćmi, robiąc przy tym dużo szumu. Rzadko kto tutaj przychodził o czym świadczyła gładka pokrywa śniegu na pomniku.

Ze zdjęcia na granitowej płycie spoglądała młoda, piękna dziewczyna i tylko czasami ten stary wianek targany podmuchami wiatru, delikatnie przykrywał jej uśmiech.

piątek, 31 sierpnia 2018

Rozdział dwudziesty dziewiąty



Dwa maleństwa leżały w łóżeczkach, a przy stole w kuchni siedział Zbyszek z matką i siostrą.
- Co ty teraz zrobisz, mój synu? - Z troską w głosie pytała Sokołowska. Wychowywanie dzieci bez matki jest strasznie trudne.
- Nie wiem mamo, może kiedyś ożenię się - odpowiedział Zbyszek.
Oczy Sokołwskiej pokryły sie łzami, ponieważ bardzo lubiła Ninę. Zawsze taktowna, umiejąca się zachować i godzinami potrafiła rozmawiać z Iwoną.

Na podłodze tuż przy stole leżał rozbity flakon. Wzrok Zbyszka spoczął na kawałkach potłuczonego kryształu. A może ten kryształ też odczuwał brak bliskiej osoby jaką była Nina - zadumał się.

Moje dzieci, moje kochane dzieci - cichutko mówiła Sokołowska, kierując się do pokoju, w którym spały maleństwa. Przyniosła dwie butelki z mlekiem, aby je nakarmić. Dziewczynka jakby uśmiechała się do Zbyszka. Była taka maleńka, a oczy miała podobne do Niny.
- Jak dasz jej na imię? - spytała Sokołowska.
- Mamo, czy podoba ci się imię Nina?
- Tak, niech nosi to imię po matce - powiedziała Iwona.
Nina i Mariusz, tak być powinno - głośno powiedział Zbyszek.

Rozdział dwudziesty ósmy


Mijały dni od pogrzebu Niny, a życie toczyło się dalej. Zbyszek wraz z mamą i siostrą przywiózł swoje dzieci ze szpitala. Wiedział, że musi zapewnić im opiekę, tylko to liczyło się dla niego najbardziej. Kiedy Iwona kąpała maleństwo, spojrzał na nie i niby od niechcenia, wymówił imię Mariusz.
- Czy tak właśnie dasz mu na imię? - zapytała siostra.
- Tak, to jest wola Niny, żeby nazwać chłopca tym imieniem, zresztą piękne, prawda? - spokojnie odpowiedział Zbyszek. Jak dobrze, że przyjechałyście, zupełnie nie mam pojęcia o tych maleństwach.
- Zbyszku, spotkało cię wielkie nieszczęście, ale my pomożemy tobie. Nie jesteś sam, nawet tak nie myśl - cicho powiedziała Sokołowska.
- Tak mamo, od dziś ścieżka mojego życia prowadzi po stromych górach...

Matka Zbyszka wiedziała, że nie ma sensu zaprzeczać temu, co mówi. Prawdą było, że przed nim największy życiowy egzamin. Nie wdając się w rozmowę, dokończyła tylko kąpania dwójki maleństw i położyła je do łóżeczek.

środa, 29 sierpnia 2018

Rozdział dwudziesty siódmy


Zbyszek włożył list do koperty. - Boże, przecież ja nie znam adresu do Mariusza. Od kogo mam się dowiedzieć? Wyszedł z domu i po drodze kupił gazetę, cała pokryta była klepsydrami. Kondolencje składali lekarze ze szpitala, w którym Nina pracowała, rodzina i znajomi. Wśród nich jedna zwróciła jego uwagę: "Wyrazy głębokiego współczucia z powodu zgonu dr Niny Sokołowskiej, składa Prochowska". Przecież jeszcze parę miesięcy temu, Nina wyrwała tę kobietę - matkę Mariusza z objęć śmierci! - Pojadę do niej, to jedyny sposób na kontakt z nim.

Zapukał do drzwi, Prochowska poprosiła go do pokoju. Zbyszek tłumaczył się brakiem czasu i nie ukrywał, że chodzi mu tylko o adres Mariusza. Nie mógł zebrać myśli, wyobraził sobie, że ta kobieta mogła być teściową Niny, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. - Muszę być silny, jak nigdy dotąd - jutro pogrzeb Niny, muszę być silny dla niej!

Do kościoła powoli zaczęli schodzić się ludzie, aby uczestniczyć we mszy św. i godnie pożegnać Ninę. Zbyszek przez cały czas stał blisko jej trumny. Wiedział, że to ostatnie pożegnanie, kiedy mógł potrzymać ją za rękę i powiedzieć, jak bardzo ją kocha. Jeśli pasuje określenie, że ktoś kto umarł w trumnie wygląda pięknie, to Nina właśnie tak wyglądała. Kościół wypełniał się kwiatami i zapachem świec. Żałobnicy dyskretnie wycierali łzy, bo nikt nie mógł przejść obojętnie obok tej tragedii. Taka młoda kobieta odeszła, zostawiając dwoje ledwo narodzonych dzieci! Do kościola weszły dwie kobiety i usiadły na ławce blisko trumny. Była to mama Zbyszka i siostra Iwona. Starsza ukryła twarz w dłoniach i płakała. Zbyszek stał jak skamieniały, nie mogąc się ruszyć. Chciał, aby ta chwila nigdy się nie skończyła. Po mszy, zaczęły bić dzwony na wieży kościoła i wyniesiono czarne chorągwie. Doskonale wiedział, co to znaczy... Później już tylko czarna ziemia pokryła jej trumnę. Wieńce, wiązanki kwiatów, palące się znicze i on sam blisko mogiły Niny. Wszyscy rozeszli się do domów, tylko jemu nigdzie się nie spieszyło...

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Rozdział dwudziesty szósty



Mój Boże, jakie ona miała przeczucie! Wreszcie wyjawiła mi prawdę - nigdy Cię nie kochałam! I to wszystko?! Napisała list i odeszła sobie, a co ja mam teraz począć?! Czy zdołam sam wychować dzieci?! Głowa pękała mu od natłoku myśli!
- Ach moja kochana Nino, oczywiście wykonam wszystko o co mnie prosiłaś - mówił sam do siebie Zbyszek. Synek będzie miał na imię Mariusz, tak jak sobie tego życzysz, kochana! A dzieci będę wychowywał sam! W tej chwili poczuł się tak jakby usłyszał głos z zaświatów: "nigdy Cię nie kochałam" i jego odpowiedź: nigdy się nie ożenię, a dzieci nie zaznają macochy!

Leżał na tapczanie i szlochał, jak małe dziecko. Patrzył na kartkę papieru nakreśloną jej dłonią.
- Nino, Nineczko, co ja pocznę bez ciebie i jeszcze ta twoja wola?! Muszę napisać ten list do Mariusza. Wziął kartkę i zaczął pisać:

Mariusz,

Spełniając ostatnią wolę Niny, zawiadamiam Cię, że Nina zmarła po porodzie, po wcześniejszym wypadku samochodowym. W wypadku tym zginęli również jej rodzice. Tak widzisz, nasze małżeństwo po dwóch latach umarło.

Sądzę, że tym listem spełniam jej ostatnią wolę względem Ciebie.

Żegnaj,
Zbyszek

niedziela, 26 sierpnia 2018

Rozdział dwudziesty piąty



Zbyszek przypominał sobie jak przez mgłę, że Nina odchodząc z tego świata, patrzyła gdzieś w dal. Może miała w tych ostatnich chwilach twarz Mariusza przed sobą, a on mąż, został odepchnięty. Zbyszkowi ścisnęło się serce na samą myśl o tym. Wiedział przecież, że  Nina wyszła za niego za mąż, bo prosił ją o to Mariusz - zrobiła to dla niego! Pamiętał też, że gdy była jeszcze studentką, mówiła, że nigdy za mąż nie wyjdzie.

Zbyszek nie mógł poradzić sobie z natrętnymi myślami, nie mógł nawet wykrzyczeć Ninie, że czuje się oszukany przez nią! Odeszła i zostawiła mu dwoje maleńkich dzieci!
- Co ja pocznę sam, jak je wychowam? - z przerażeniem myślał Zbyszek, snując się po pokoju. Szarpnął serwetę i zobaczył kartkę papieru, którą powinien był przeczytać. Chwilę później stojący na stole kryształ spadł na podłogę - był to ich prezent ślubny. Wszystko odchodzi razem z tobą, Nino - pomyślał. Wziął do ręki list i zaczął czytać:

Zbyszek,

Nie wiem dlaczego, ale mam dziwne przeczucie, że wkrótce moje życie skończy się. Nie chcę Ci o tym mówić, bo wiem, że byłbyś strasznie smutny, usłyszawszy to. Mam takie myśli, że nastąpi to już niebawem, dlatego piszę do Ciebie ten list. Wiesz przecież, że przypuszczalnie zostawię Ci nasze dziecko - kochaj je, jak tylko możesz najlepiej. Przykro mi, ale muszę napisać coś, co pozwoli Ci dalej żyć i ułożyć sobie to życie z kobietą, na którą zasługujesz. Zbyszek, wybacz mi, ale ja nigdy nie kochałam Ciebie. Byłeś cudownym mężczyzną, ale przeznaczonym tak naprawdę nie dla mnie. Zasługujesz na kobietę, którą pokochasz i będzie  dla Ciebie całym światem. Na pewno tak się stanie, tylko daj sobie szansę, proszę! Byłeś kochającym mężem, ale to ja nie byłam godna Ciebie! Zasługujesz na miłość lecz ja nie potrafiłam dać jej Tobie, wybacz mi! Powiedziałam Ci kiedyś, że kochać potrafię tylko raz! Dlatego proszę Cię, nie zamykaj się na miłość, gdy ta zapuka do Twoich drzwi. Jeśli spotkasz kobietę, którą pokochasz - ożeń się, proszę.

Nie chcę, żebyś nasze dziecko, wychowywał sam, nie chcę też, aby macocha zastąpiła mnie w wychowaniu. Najlepiej będzie jeśli to dziecko wychowa państwo, ale ty swojego serca mu nie żałuj! Pozwól również, aby nasze dziecko coś wiedziało o swojej matce, dlatego odwiedzaj z nim moją mogiłę. Niech tam będzie fotografia, gdy miałam osiemnaście lat, proszę... Niech dziecko wie za kogo się modli. Teraz Zbyszek, o ile będzie to chłopiec, pozwól, że wybiorę imię dla niego - Mariusz, jeśli dziewczynka - wybierz imię sam. A teraz ostatnia prośba: jeśli umrę, a czuję, że tak się stanie, proszę zawiadom Mariusza. Wiem, że o dużo rzeczy Cię proszę, ale spełnij je, to są moje ostatnie prośby względem Ciebie. Nie chcę żadnych poświęceń z Twojej strony, ale dziecku czasami wspomnij o mnie. Jesteś cudownym mężczyzną i zasługujesz na miłość, pamiętaj o tym!

                                                                                                            Żegnaj,
                                                                                                            Nina

sobota, 25 sierpnia 2018

Rozdział dwudziesty czwarty



- Zbyszek, chyba już wiesz, że jesteś ojcem - z trudem zaczęła Nina.
- Tak, Nineczko i jestem ci bardzo wdzięczny - Zbyszek powiedziawszy to z czułością pocałował żonę w czoło.
- Zostawiam ci na wychowanie nasze dzieci, bo ja chyba umieram.
- Nineczko, na Boga Ojca, co ty wygadujesz! - krzyknął Zbyszek.
- Tak, ja umieram, czuję to i muszę ci coś powiedzieć. - Pamiętasz jak, w którąś sobotę przyszedłeś do domu, a ja pisałam coś na kartce? Czy nie zdziwiło cię to?
- Owszem, zwróciłem na to uwagę - spokojnie odpowiedział Zbyszek.
- Ta kartka leży na stole pod obrusem - przeczytaj ją i spełnij wszystko o co cię proszę.

Westchnęła jeszcze parę razy i skończyła życie. Zbyszek siedział przy niej jak skamieniały, trzymał za rękę i ciągle powtarzał jak bardzo ją kocha. Nawet nie zauważył, że przestała oddychać. Zawołał lekarzy, ale on sam został wyproszony z sali. Tak nagle wszystko się skończyło?! Odeszła Nina, a wraz z nią umarło jego serce. Wlókł się do domu zrozpaczony i rozmyślał nad swoim losem. Kiedy dwa lata temu, brał Ninę za żonę, wiedział, że ona go nie kocha. Domyślał się, że miłością jej życia był Mariusz, ale miał też nadzieję, że może z czasem ta miłość sama przyjdzie... Przeczuwał, że ta kartka, była listem do Mariusza.

środa, 15 sierpnia 2018

Rozdział dwudziesty trzeci



Był już wieczór, a Zbyszek ciągle siedział pod drzwiami bloku operacyjnego. Wtem dostrzegł poruszenie na korytarzu, znowu lekarze i siostry nerwowo wbiegły na blok operacyjny. Zrozumiał, że tam za zamkniętymi drzwiami, dzieje się coś niedobrego, a on jest bezsilny i pozostaje mu tylko czekać. Po chwili jedna z sióstr wyszła i niosła przed sobą jakieś zawiniątko.
- Niech pan zobaczy, to pana bliźnięta - powiedziała do Zbyszka.
- Czy mogę je dotknąć? - zapytał z niedowierzaniem.
- Nie, nie może pan! - odburknęła i szybko zniknęła za kolejnymi drzwiami.

Wreszcie Zbyszek powlókł się do domu, ale nie mógł usnąć. Czarne myśli krążyły mu po głowie. Dlaczego, nikt nie chciał udzielić mu konkretnych informacji o stanie zdrowia Niny? On jednak przeczuwał, że nie jest z nią dobrze. Rano, pierwsze kroki znowu skierował do szpitala.
- Dobrze, że pana widzę - powiedział do niego lekarz, wychodzący z gabinetu lekarskiego. Pana żona, niestety, ale przez całą noc, prawie że była nieprzytomna. Momentami pytała o pana. Niech pan wejdzie do niej - powiedział.

Wokół jej łóżka stało kilku lekarzy i o czymś zawzięcie dyskutowali. Nina miała zamknięte oczy, ale kiedy podszedł, spojrzała na niego z łagodnym uśmiechem. - Zbyszku, mam ci tyle do powiedzenia - z trudem powiedziała do niego.
- Nineczko, jeśli teraz nie możesz, nie mów nic, będziemy mieli tyle czasu na opowiedzenie sobie wszystkiego - wyszeptał łagodnie Zbyszek.
- Nie, mój czas już się kończy, a ty musisz o czymś wiedzieć...

wtorek, 14 sierpnia 2018

Rozdział dwudziesty drugi



Jeden z mężczyzn, który był świadkiem tego wypadku, sprowadził karetkę pogotowia i milicję. Niestety, stwierdzono zgon Grodzkich, a lekarz z pogotowia rozpoznał Ninę. Następnego dnia kobieta odzyskała przytomność i widząc tylko Zbyszka przy swoim łóżku, zaczęła pytać o rodziców.
- A gdzie mama? - Zaraz przyjdzie - odpowiedział Zbyszek.
O ojca już nie pytała. - Ja też umrę - mówiła sama do siebie.
- Nino, nie mów tak, mój skarbie, błagam cię - płaczliwym głosem prosił ją Zbyszek.

Na czole Niny pojawiły się kropelki potu, oddech stał się przyspieszony. Przerażony Zbyszek wezwał lekarza. Nina krzyczała jakieś pojedyncze wyrazy, ale najczęściej wymawiała imię Mariusza. Dla Zbyszka był to cios w samo serce. Lekarz stwierdził zbliżający się poród. Czy ona wytrzyma poród, czy zdoła sama urodzić? - Zbyszek pytał w kółko lekarza w drodze na salę porodową. Musiał pożegnać się z żoną, widział tylko napis: WSTĘP WZBRONIONY - BLOK OPERACYJNY.
- Nineczko, wszystko będzie dobrze, jestem cały czas przy tobie, pamiętaj - szeptał do niej Zbyszek.

Ninę zabrali na blok operacyjny, a on cały czas czekał na korytatzu. Dzieliły go od niej tylko drzwi, których nie mógł przekroczyć.

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Rozdział dwudziesty pierwszy



Następnego dnia była to już ostatnia niedziela sierpnia. Ładna pogoda sprawiła, że większość ludzi z Miłowa wybrała się poza miasto. Nina wraz z mężem i rodzicami również jechali na łono natury. Nina, wsparła głowę na ramieniu matki i spokojnie drzemała. Pan Grodzki zmienił Zbyszka siedzącego od początku jazdy za kierownicą. Samochód ruszył szybciej niż poprzednio. Wszyscy podziwiali falujące łany zbóż, a słońce nachalnie zaglądało przez otwarte okna samochodu. Dojeżdżali właśnie do skraju lasu, kiedy nagle, wprost pod koła samochodu, wybiegła duża sarna. Wszyscy odruchowo spojrzeli w jej kierunku! Za późno było na hamowanie! Grodzki wykonał silny skręt w lewo, nie chcąc uderzyć zwierzęcia i znalazł się na przeciwległym pasie szosy, skąd nadjeżdżał samochód ciężarowy. Zielona "Warszawa" Grodzkich zawisła na masce samochodu ciężarowego. W ostatniej chwili słychać było tylko przeraźliwy pisk opon, trzask tłuczonego szkła i dźwięk wgniatanych blach! Tłum gapiów, wołający o pomoc kierowca ciężarówki i sygnał karetki pogotowia spowodował, że Zbyszek ocknął się i resztkami sił wydostał się z wraku samochodu. Niestety, po czarnym asfalcie płynęła strużka krwi...

Oboje Grodzccy siedzieli po lewej stronie, widać było, że nie żyją. Zbyszek ratował Ninę, próbując wyciągnąć ją z tylnego siedzenia. Jej ciało było bezwładne, a w kąciku ust pojawiła się krew.
- Nineczko, skarbie mój - wołał, ale ona nawet nie drgnęła. Wyciągnął ją z samochodu na pobocze, a po chwili przyjechała karetka pogotowia. Szarpał ją, wołając, aby otworzyła oczy.
- Nino, Nineczko, nie zostawiaj mnie samego - szlochał pochylając się nad nią.
- Mariusz, gdzie jesteś? - szepnęła Nina.
- Już idzie, Nineczko - z goryczą powiedział Zbyszek.
Na te słowa otworzyła oczy i patrząc na Zbyszka szepnęła...przepraszam.

niedziela, 12 sierpnia 2018

Rozdział dwudziesty



Rok później, nowo wyświęcony ksiądz Mariusz Prochowski, udzielał swojego pierwszego ślubu Ninie Grodzkiej i Zbyszkowi Sokołowskiemu. W chwili, gdy mówił: ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, jego oczy zaszły łzami.

Lata mijały, a doktor Nina Sokołowska, pracowała w szpitalu, w rodzinnym Miłowie. Ksiądz Mariusz Prochowski został oddelegowany na drugi koniec Polski do małej, wiejskiej parafii.

Któregoś razu Zbyszek Sokołowski wrócił wcześniej z pracy i zastał Ninę pochyloną nad kartką papieru. Czy to możliwe, aby Nina dostała list od Mariusza lub pisała do niego - pomyślał z zazdrością. Na jego wejście, Nina wzdrygnęła się i spokojnie odłożyła złożoną kartkę. - Jak dobrze, że już przyszedłeś, jakoś dzisiaj źle się czuję - powiedziała.

Zbyszek z radością patrzył na piękną twarz swojej żony. - Cieszę się, że wkrótce zostanę ojcem, a matką mojego dziecka, będzie ta oto piękna istota - powiedział, czule całując Ninę. A ona pomyślała sobie, że nosi pod sercem nowe życie i zamiast cieszyć się, nagle ogarnął ją bezgraniczny lęk. - Co się stanie, jeśli nie będzie mi dane wychować tego dziecka i umrę? - Taka myśl, nie wiadomo dlaczego, pojawiła się w jej głowie niczym chmura gradowa. - Boże, co mi przychodzi do głowy! - zganiła samą siebie. Po obiedzie przyszła do nich pani Grodzka i pocieszała Ninę, że takie wahania nastrojów ma większość kobiet w ciąży i nie ma się czym przejmować. Jednak zaniepokoiło ją to, że córka ma takie myśli.

Rozdział dziewiętnasty



Zbyszek i Mariusz rozmawiali ze sobą ponad dwie godziny, a później Mariusz udał się w stronę stacji kolejowej. Jako że miał jeszcze cztery godziny do odjazdu pociągu, wstąpił do kościoła i modlił się długo. Gdy wyszedł, zobaczył piękną bramę cmentarną, coś pchało go, jakaś siła, aby ją przekroczyć. Zresztą ilekroć bywał w nieznanych sobie kościołach, zawsze znalazł czas, aby wejść na tamtejszy cmentarz, tak było i teraz. Nieopodal, zobaczył ławkę pod jednym z kasztanów. Czuł się zmęczony i mimo iż siedziała na niej kobieta, przysiadł się do niej. Kobieta poruszyła się i oderwała wzrok od małej książeczki. Wystraszona spojrzała na intruza, który przeszkadza jej w modlitwie.
- Mariusz - szepnęła cicho, to ty... Spojrzał na nią wystraszony - Nino, Nineczko moja... Przyglądał się jej, nie wierząc własnym oczom! To nie była już ta sama Nina, którą kochał przed laty! Teraz siedziała przed nim piękna, młoda kobieta, a przecież już wtedy wydawała się jemu piękna...

Nina patrzyła na niego, nie mogąc pohamować łez. Nie był to już ten sam Mariusz, który ubierał się w najmodniejsze ciuchy. Teraz siedział przed nią młody, przystojny mężczyzna ubrany w sutannę!
- Mariusz, coś ty zrobił?! - szlochała Nina.
- Ty, nie byłaś dla mnie - musiałem tak postąpić! Ciebie stać na lepszego męża, niż ja! - cicho mówił Mariusz. Dla mnie istaniałaś tylko ty, żadna inna! Zostałem księdzem, o czym dowiesz się od Zbyszka. Wybacz, ale ja nie mogę powiedzieć ci nic więcej.
- Ach Mariusz, skąd się tutaj wziąłeś? - z niedowierzaniem szeptała Nina.
- Przyjechałem odwiedzić Zbyszka - odpowiedział.
- To od niego wiesz, że jest w szpitalu? - dalej dociekała.
- Tak, pisał mi o tym - mówił, starając się nie patrzeć w jej oczy.
- To znaczy, że on o wszystkim wiedział i przez cały czas skrywał prawdę o tobie - mówiła z wyrzutem. Wiedział, że jesteś w seminarium!

Nina patrzyła na Mariusza, jak na obcego sobie człowieka, a przecież jeszcze parę lat temu, kochali się szaleńczą, zwariowana miłością! Gdy nie widzieli się kilka godzin, tęsknili za sobą bardzo! Zawsze było im siebie mało, nie mogli nigdy nacieszyć się sobą, a teraz czuła, że siedzi na przeciwko siebie dwoje obcych sobie ludzi!

- Nino, przepraszam, ale spieszę się na pociąg - dotarły do niej jego słowa. Wybacz mi, może nie powinienem teraz mówić tego, ale byłaś jedyną, którą kochałem i tak już pozostanie! Pocałował ją na pożegnanie i wolno oddalił się w stronę stacji. Nina, stała jak zahipnotyzowana! To nie prawda, to wszystko chyba mi się śni! - Panie Boże, powiedz, że to tylko zły sen i zaraz się obudzę - szlochała Nina.

sobota, 11 sierpnia 2018

Rozdział osiemnasty



Po paru dniach Zbyszek otrzymał list. Otworzył kopertę i zaczął czytać:

                                                           Drogi Przyjacielu,

Pozdrawiam Cię w imieniu Boga. Przyznaję, że nie spodziewałem się takiego listu od Ciebie. Bardzo zmartwiła mnie Twoja choroba, ale mam nadzieję, że Bóg Ci dopomoże. Dziękuję za wyczerpujący list, z którego to bardzo dużo dowiedziałem się o Ninie. Zgodnie z wolą Bożą, by nawiedzać chorych, wkrótce przyjadę do Ciebie, ale pod warunkiem, że nie dojdzie pod żadnym pozorem do spotkania z Niną!

                                                                                                    Pozdrawiam Cię,
                                                                                                         Mariusz

Po przeczytaniu tego listu Zbyszek zamyślił się głęboko. Z jednej strony wiedział, że kiedyś Nina kochała Mariusza, a teraz po latach, on przyjedzie do niego. Czy mimo wszystko będzie miał kontrolę nad sytuacją i  zapewni bezpieczną wizytę Mariuszowi?!

Znowu upłynęło kilka dni i pewnego razu siostra, wchodząc do sali Zbyszka, powiedziała, że proszony jest on do wyjścia. W wyznaczonym miejscu na ławce przy szpitalnym parku siedział Mariusz.
- Przyjechałeś, przyjacielu - Zbyszek mocno uścisnął tak wyczekiwanego gościa.
- Nie mogłem postąpić inaczej - ciepło odpowiedział Mariusz.
Usiedli z dala od głównej alei, aby nie natknąć się na Ninę. Mariusz zmienił się przez lata, a sutanna dodała mu tylko powagi, na skroniach pojawiły się pierwsze siwe włosy.
- Zbyszek, mam nadzieję, że nie spotkam tutaj Niny - powiedział z lękiem Mariusz.
- Nie, dzisiaj nie ma jej w szpitalu, ma wolne - uspokoił go przyjaciel.
- Czy ty, aby na pewno nie chcesz spotkać się z Niną? - zapytał Zbyszek, nie będąc do końca pewny niejasnej sytuacji.
- Nie, nie chcę, to jest całkowicie zamknięty rozdział mojego życia. Mam tylko nadzieję, że Nina wyjdzie za mąż i będzie z tobą szczęśliwa - cicho powiedział Mariusz.
- Bardzo ją kocham i tylko czekałem na twoje błogosławieństwo, ale wiesz, ona coś mówiła, że potrafi kochać tylko raz - ze smutkiem wyszeptał Zbyszek.
W oczach Mariusza zakręciły się łzy.
- Zbyszek, ona ciebie pokocha, a może jeszcze nie wie, że już darzy cię uczuciem - odpowiedział Mariusz.
- A ty nie masz nic przeciwko temu? - z niedowierzaniem zapytał Zbyszek.
- Nie, ja wam z serca błogosławię - odrzekł Mariusz.


Rozdział siedemnasty



Zbyszek próbował zebrać myśli, by po chwili zacząc pisać list:
                       
                                                           Mój Drogi Przyjacielu

Mam dużo czasu na myślenie, bo leżę w szpitalu. Niestety, złamałem nogę, ale mam dobrą opiekunkę i właśnie o niej chcę Ci napisać. Być może denerwuje Cię ten wstęp, ale już wyjaśniam o co chodzi, tą opiekunką jest studentka medycyny - Nina Grodzka. Piszę dlatego, że osoba ta jest Ci dobrze znana. Mam tylko nadzieję, że do tej pory zapomniałeś już o niej. Często rozmawiam z nią na Twój temat. Ona chciałaby wszystko o Tobie wiedzieć, ale oczywiście nic jej nie mówię. Muszę się dobrze pilnować. Ona w ogóle często Ciebie wspomina. Z tego, co słyszę i widzę, muszę Ci donieść, że jej uczucie do Ciebie nie wygasło, ona dalej Ciebie kocha.

Mariusz, nie wiem jak Ci to powiedzieć, ale Nina bardzo mi się podoba, pod każdym względem! I co Ty na to, Stary Przyjacielu? Może odwiedzisz mnie tutaj?! Mam do Ciebie wielką prośbę, ale w liście nie będę o tym pisał. Kończę w nadziei, że niedługo się spotkamy.


                                                                                          Twój przyjaciel Zbyszek


Minęło znowu kilka tygodni i w tym czasie Nina bardzo zaprzyjaźniła się ze Zbyszkiem. Na swój sposób podobał się jej. Był miły, zabawny i łaczył ich Miłów, wspominali kolejne ulice. I tak Sokołowski powoli powracał do zdrowia. Wszyscy znajomi lekarze dopatrywali się  wzajemnego uczucia. Początkowo Zbyszek bardzo ją polubił, potem pokochał. Często oboje wychodzili do miejscowego parku, wspominając życie w Miłowie, każdy na swój sposób.

Rozdział szesnasty



To musi być przyjaciel Mariusza - niemożliwe, aby w tak małej mieścinie, żyło dwoje ludzi w podobnym wieku o identycznym imieniu i nazwisku. Na drugi dzień Nina miała asystować lekarzowi, który przeprowadzał wywiad z pacjentem, Zbigniewem Sokołowskim.
- Jak czuje się nasz pacjent? - z troską zapytał doktor Wiśniewski.
- Nie najgorzej - odpowiedział Zbyszek.

Lekarz widząc, że Nina zachowuje się całkiem spokojnie, zostawił ją samą przy łóżku chorego. Przecież to ten sam Zbyszek, o którym ciągle opowiadał Mariusz. Matka też wiele razy wspominała o nim. Miałam tyle okazji, aby go poznać, jednak nigdy tak się nie stało, dlaczego? - z niepokojem myślała Nina.

Zbyszek zauważył, że chciała go o coś zapytać, lecz nie miała odwagi. Wreszcie, nie wiedząc kiedy wydobyła z siebie głos: - Proszę pana, w karcie napisane jest, że mieszka pan w Miłowie. W związku z tym musi pan znać Mariusza, a ja jestem Nina Grodzka - resztkami sił dopowiedziała Nina.
Tym razem, to Zbyszek pobladł i ze zdumieniem spojrzał na kobietę stojącą nad jego łóżkiem. Proszę mi powiedzieć, co dzieje się z Mariuszem - cicho prosiła Nina.

Tymczasem wszedł doktor Wiśniewski z zapytaniem, czy Nina dokończyła już wywiad z chorym pacjentem, po czym zabrał ją z sali. Ninę dręczyło wiele pytań, których nie zdążyła zadać człowiekowi, który z minuty na minutę stawał się jej coraz bliższy. Zbyszek po jej wyjściu poprosił pielęgniarkę o kopertę i kartkę papieru, miał do napisania ważny list.

Rozdział piętnasty



Skończyły się trudne dla obojga wakacje. Przez ten czas Mariusz nie spotykał się z Niną, ponieważ ojciec jej dowiedział się o wcześniejszych odwiedzinach Mariusza w Skorupkach. Zostali naprawdę rozłączeni, ale jedno o drugim ciągle pamiętało. W ich życiu nadszedł czas na poważne zmiany. Nina zamieszkała w akademiku, ale czuła się tam bardzo samotna, za to Mariusz codziennie obecny był w jej myślach. Nie miała wsparcia wśród koleżanek, gdy o nim opowiadała. Dla nich miłość nie istniała i takie podejście do uczucia, bardzo Ninę denerwowało. Rozrywki szukała w listach do rodziców, była szczęśliwa, gdy pojechała do Miłowa. Będąc na wsi, miała przy sobie chociaż babcię, tu była sama i samotna. Te powroty do Miłowa powodowały, że karmiła się przeżyciami i czasem spędzonym z Mariuszem. Zaglądała w myślach do parku, widziała siebie pod kasztanem. Dopytywała, co dzieje się z Mariuszem, gdzie mieszka. Tak bardzo chciała spotkać Zbyszka, najlepszego kolegę Mariusza. Może on wiedziałby coś na jego temat. Łudziła się, że może Zbyszek wyciągnie do niej pomocną dłoń. Nie wiedziała, co o tym myśleć, dlaczego Mariusz w ogóle nie odzywał się do niej. Może po prostu już o niej zapomniał, różne myśli chodziły jej po głowie. W tej sytuacji pozostawała jej nauka i tylko temu się poświęciła.

Mijały lata, nowe otoczenie, znajomości powoli zacierały wspomnienie o Mariuszu. Nie wiedzieć kiedy, Nina stała się studentką piątego roku medycyny. Dawne kłopoty gdzieś odeszły. Nauka nie sprawiała jej trudności. Rodzice bardzo ja kochali i byli z niej dumni. A Nina na przestrzeni tych lat jeszcze bardziej wypiękniała. Wielu kolegów zerkało na nią z sympatią. Wreszcie nadszedł okres praktyk i Nina znalazła się w szpitalu w jednym z powiatowych miast. Wszystkie wolne chwile spędzała między chorymi, wysłuchiwała ich kłopotów. Tak więc praktyki, które odbywała płynęły wolno i leniwie, a ona zawsze była przygotowana do zajęć i praktyk. Czasami myślała sobie, jak lekko żyje się człowiekowi, który może otworzyć się przed drugim. Ciągle miała w pamięci te lata, gdy nie widziała Mariusza i zarazem nie było wokół niej bratniej duszy, aby zwierzyć się komukolwiek.

Pewnego razu karetka pogotowia przywiozła rannego jakiegoś wojskowego. Nina miała tego wieczoru dyżur i przyszła zarejestrować chorego.
- Proszę pana, proszę podać imię i nazwisko - powiedziała Nina.
- Proszę bardzo, Zbigniew Sokołowski, urodzony w Miłowie - ciągnął dalej kapitan.
Pióro, wypadło z rąk Niny. Mój Boże, to nazwisko jest mi znajome, czyżby to był przyjaciel Mariusza?

Rozdział czternasty



- Mariusz, ale jak to się stało, że moi rodzice dowiedzieli się o wszystkim? - smutno pytała Nina.
- Widzisz, to było od razu po maturze, a ty powiedziałaś im, że masz zajęcia z PW-u. Gdybyś wymyśliła coś innego, w związku ze zbliżającymi się egzaminami, to uwierzyliby - odpowiedział Mariusz.
- Mnie wydaje się, że oni wszystko obserwowali przez okno.
- Możliwe i dlatego teraz tak cierpimy - z trudem przytakiwał Mariusz.
- Tak bardzo tęsknię za tobą, myślałam, że zapomniałeś o mnie - cicho szeptała Nina.
- Nineczko, ciebie nie można zapomnieć. Będę cię kochać do końca życia. Ty, albo żadna inna!
- Mariusz, ty na pewno będziesz o mnie pamiętał? Wypowiadając te słowa, patrzyła mu prosto w oczy. Mogła wyczytać z nich tylko miłość i tęsknotę. Jak bardzo go wtedy potrzebowała.
- Nineczko, czy mogę cię pocałować? - nieśmiało zapytał Mariusz.
Oboje wiedzieli, że jest to ich ostatnie spotkanie, że już nigdy nie będzie, jak dawniej. Nie potrafili, nie umieli sprzeciwić się woli rodziców Niny.

Mariusz zauważył, że Nina przez tych parę miesięcy zmieniła się. Wokół oczu pojawiły się ciemne obwódki, a białka pokryte były siateczką czerwonych żyłek.
- Nino, ty jesteś jeszcze piękniejsza - szeptał Mariusz, całując czule jej usta.
I istotnie tak było, nie widzieli się przecież kilka miesięcy, ale nie zauważyli również, że na dworze już świtało i nadeszła chwila rozstania. Trzeba było pożegnać się, pytanie czy nie na zawsze.

Rozdział trzynasty



Nina, faktycznie przypominała swój cień. Z jej twarzy, rzucały się w oczy tylko usta i te zostały piękne do końca. Wcześniej, Mariusz zauważył, że idąc z Niną ulicą, oczy przechodniów skupiały się na jej sylwetce. Jemu podobało się w niej wszystko - figura, kolor oczu, włosy i te usta, które jeszcze tak niedawno całował. Siostra babci Niny, bardzo ją lubiła. Cieszyła się, że Nina przyjedzie do niej na tak długo. Jednak po kilku dniach pobytu, zauważyła, że Nina ciągle bywa smutna i zamyślona. Chciała, aby chodziła po wsi i przebywała w towarzystwie rówieśników. Zapraszała do niej miejscowe dziewczęta, ale bez skutku na nawiązanie znajomości. Najczęściej zamykała się w swoim pokoju i myślami wracała do Miłowa. Mariusz, czy my, kiedykolwiek spotkamy się? Co teraz robisz? Czy jesteś szczęśliwy? Ty, możesz chodzić do parku i wspominać to, co było miłe - takie myśli krążyły po jej głowie. Nie wiedziała, że te ich miejsca sprawiały mu dodatkowy ból.

Nina nie znała tutaj nikogo i nie lubiła odwiedzin ojca. To on był tym, przez którego wszystko się skończyło. Przecież mógł się wysilić i znaleźć sto innych, gorszych kar! Dlaczego wykazał tyle złości w stosunku do Mariusza? Czy nie wolno nam się kochać? Mój ojciec na nic nie wyrażał zgody! Dlaczego mnie nie rozumie? To on odsunął mnie od Mariusza! Wakacje spędzę z dala od Miłowa, a niedługo w akademiku! - tylko takie myślenie jej nie opuszczało. Od czasu przyjazdu na wieś, Nina tylko przez jedną noc była w Miłowie. Rano, ojciec odwiózł ją do Skorupek, jak małe dziecko na wakacje do cioci. Choć przez jedną noc była bliżej Mariusza. Potem dni wlokły się niemiłosiernie długo.

Pewnego wieczoru, jak zwykle o tej porze, dookoła było już cicho, tylko w oddali słyszała poszczekiwania psów. Nina słuchała tego, jak wieczornego koncertu i smutna patrzyła przez okno. Po dłuższej chwili, psy zaczęły mniej ujadać i nadeszła jej przyjaciółka - noc. Nagle w ciemnościach, zobaczyła znajomą postać, to był Mariusz!
- Skąd się tutaj wziąłeś? - zapytała radośnie, jakby nie dowierzając, że widzi ukochanego.
- Przyjechałem do ciebie, Nineczko - powiedział i przeskoczył przez okno.
- Sama jesteś w pokoju? - zapytał niepewnie.
- Sama - odpowiedziała i rzuciła się Mariuszowi na szyję.
- Czy nikogo nie obudzimy? Nineczko, myślałem, że już cię nie odnajdę.
- Skąd wiedziałeś, że jestem tutaj?
- Słyszałem, jak twoja mama rozmawiała na twój temat z panią Sokołowską.
- Nineczko, długo tu jesteś?
- Od piątego, ojciec nakazał mi, żebym tu przyjechała.
- Prosiłam, płakałam, że nie chcę wyjeżdżać z domu, ale on był nieugięty.
- Kiedy wrócisz do Miłowa?
- Nie wiem, mam tu zostać do końca wakacji, a potem wyjeżdżam na studia.
- Nineczko, moja kochana, a co ja wtedy zrobię bez ciebie? - cicho szeptał Mariusz.

piątek, 10 sierpnia 2018

Rozdział dwunasty



Dni mijały powoli, a Mariusz coraz bardziej tęsknił za Niną. Od ich ostatniego spotkania nie miał o niej żadnej wiadomości. Minęła już druga połowa lipca, a on codziennie chodził do parku w nadziei, że może ją zobaczy. Ten park odkąd ją poznał, zawsze kojarzył się jemu z Niną. A teraz, co pozostało do roboty w te letnie dni, tylko wyjazdy ze swoim przyjacielem za miasto. Zbyszek znał wszystkie sekrety i kłopoty Mariusza. Irytowało go bardzo, gdy jego przyjaciel mówił, aby Mariusz wziął się w garść i próbował poznać nową dziewczynę. Zapomnij o niej - mawiał, jest tyle pięknych i mądrych dziewczyn wokół ciebie, które tylko czekają, żebyś zwrócił na nie swoją uwagę.

Pewnego razu Mariusz postanowił odwiedzić Zbyszka w domu. Była niedziela, z nieba lał się żar i kto żyw wyjeżdżał nad wodę. Tylko w domu było trochę chłodniej. Mariusz zapukał do drzwi domu Zbyszka, a ten od progu krzyknął, aby zajął się oglądaniem nowej kolekcji jego znaczków, bo on musi wyskoczyć na chwilę. Ostatnimi czasy Mariusz nie miał ochoty na nic, nagle w sąsiednim pokoju usłyszał rozmowę dwóch kobiet. Jeden głos, dobrze był mu znany, należał do mamy Zbyszka, a drugi skądś pamiętał, ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd?!
- Zofio, dlaczego przyszłaś bez męża? - uprzejmie zapytała Barbara.
- Pojechał do Skorupek, bo wiesz, tam mieszka mojej teściowej siostra i zarazem jest to piękna miejscowość - taktownie odpowiedziała Grodzka. Nina była tak wykończona egzaminami maturalnymi, że nie mogłam już na nią patrzeć - kontynuowała.
Nina, to słowo ukłuło Mariusza prosto w serce. Przeniósł się bliżej sąsiedniego pokoju, ale drzwi z trzaskiem otworzyły się i wszedł Zbyszek.
- Pozwól mi słyszeć tę rozmowę z drugiego pokoju - proszącym tonem powiedział Mariusz.
Zbyszek wyszedł do kuchni, a Mariusz słuchał dalej.
- Dzisiaj pojechał do niej mąż, a właściwie pojechali oboje, bo Nina była wczoraj w domu. Wracała z egzaminów, zdała na akademię medyczną i nawet nieźle jej poszło - z nutką radości mówiła Grodzka. Za parę miesięcy, niestety, Nina opuści dom. Wysłałam ją na tę wieś w nadziei, że szybciej dojdzie do siebie, lecz ona ogromnie tęskni, przed samym wyjazdem ogromnie płakała - ze smutkiem mówiła Grodzka.
- To pozwól jej Zofio, by ten ostatni miesiąc spędziła w domu.
- Tak zarządził mąż - powiedziała cicho Grodzka.
- Czy twój mąż nie widzi zmian w wszej córce?
- Widzi i bardzo to go męczy.
- Więc cóż to za problem, aby Nina wróciła do domu?

Obie kobiety rozmawiały o Ninie, nie wiedząc, co dzieje się za drzwiami sąsiedniego pokoju. Mariusz siedział na krześle, a obok niego leżały porozrzucane znaczki. W piątek wieczorem Nina była w Miłowie - myślał z żalem Mariusz. Jak to się stało, że nie widziałem jej w parku pod naszym kasztanem? Łzy popłynęły mu po policzkach. Boże, ja płaczę - mówił sam do siebie.

środa, 8 sierpnia 2018

Rozdział jedenasty


Był maj, szybko nastały piękne, słoneczne dni i kto żyw wychodził na spacery. Park przy ulicy Królewskiej, każdego wieczoru, wypełniał się ludźmi. Wchłaniali zapach kaliny i różnych, kolorowych kwiatów, których bardzo dużo było w parku. Wieczorem starsi odnajdywali tutaj spokój i ukojenie. Młodzi obcowali, gdzieś w głębi parku, a w bardziej skrytych miejscach siedzieli zakochani. Ci ostatni tak bardzo zajęci byli sobą, że nie zwracali uwagi na nikogo. Dzieci z okolicznych kamienic skakały po klombach i rwały kwiaty. Ludzi samotnych tutaj nie było. Bardzo często do tego parku przychodzili Grodzcy. Oboje nie byli zadowoleni z życia. Nikt nie domyślał się przyczyny ich smutku. Jedynie te dwie panie, które babcia Grodzka spotkała kiedyś pod drzwiami domu bacznie się im przyglądały.

Pewnego razu, podczas nieobecności męża, pani Grodzka poszła do ogrodu. Czuła się samotna i nie miała ochoty iść dalej. Wstydziła się znajomych i nie chciała z nikim rozmawiać. Usiadła na brzegu ławki na przeciw kasztana. Ciekawa jestem, jakie wiadomości przyniesie mi dzisiaj mąż - myślała zatroskana. Była na tyle smutna, że nie zauważyła, jak obok niej usiadły dwie panie.
- A cóż to pani dzisiaj sama? - spytały z troską w głosie.
- Raz można - odparła niechętnie Grodzka.
Usiadły na ławce, na której od zawsze siadał pewien miły chłopak.
- Ciekawe, gdzie on dzisiaj usiadł? - taktownie zapytała jedna z nich.
- Skoro jest to ławka jakiegoś chłopca, to może przejdźmy na drugą? - zabrała głos pani Grodzka.
- To chodźmy - powiedziały wspólnie i poszły w głąb parku.

Tymczasem parę minut później Mariusz usiadł na swojej ławce. Patrzył na wyryte na niej słowa i smutnym wzrokiem błądził po alejkach, szukając sylwetki ukochanej osoby.
- Gdzie jesteś, Nino? - pytał sam siebie. - Co się z tobą stało? - Czy już nigdy ciebie nie zobaczę?
Te pytania zadawał sobie codziennie. Zapomniał, że ma dwadzieścia lat. Wiedział jedno, że jeszcze niedawno przytulał Ninę, a teraz jej już nie ma. Po raz ostatni przyszła do niego rano, by po chwili mogli usiąść na ławce. Mariusz, mimo woli wziął do ręki patyk i napisał na ziemi dwa słowa: KOCHAM CIĘ. Odwrócił głowę w kierunku ławki, na której po raz ostatni siedziała tam Nina.
Teraz siedziały trzy panie. Wśród nich rozpoznał matkę Niny.
- A może za chwilę pojawi się Nina - pomyślał z radością. Jego oczy błądziły po kolejnych ławkach, ale nigdzie jej nie było. - Co ona teraz robi? Może siedzi samotna w domu, z którego nie może wyjść.
Dopiero teraz zauważył, jak pięknie  o tej porze wyglądał park.
- Ale dlaczego nie ma przy mnie Niny? - znowu zadawał sobie pytanie, na które nie umiał znaleźć odpowiedzi. - A teraz po co mi matura? - Wszystko oddałbym, aby zobaczyć Ninę. - Nineczko, czy ty jeszcze o mnie myślisz? - Boże, cóż ja takiego zrobiłem, przecież inni też umawiają się na randki - smutek zalewał jego serce...

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Rozdział dziesiąty



Mariusz wyszedł z mieszkania Grodzkich. Nigdy więcej już jej nie zobaczę, tylko dzisiaj ten ostatni raz - myślał, ale gdzie ona jest - patrzył z przejęciem na ogród.
Spostrzegł kasztan, pod którym wczoraj całował Ninę. Ach, gdyby nikt nie widział, całowałbym jej ślady - myślał w duchu.
 Nagle, nieopodal na ławce zauważył Ninę. Nie widziała go, bo oczy jej pełne były łez. Podszedł cicho i stanął za nią.
- Mariusz, Mariusz - powtarzała jego imię, nie wiedząc, że on słyszy.
- Nineczko - wyszeptał tkliwie.
Obejrzała się i nowy potok łez zalał jej twarz. Płakała, mimo iż nie znała decyzji swojego ojca.
- Nineczko, dzisiaj ostatni raz jesteśmy razem - powiedział drżącym głosem Mariusz.
- Co zostawiasz mnie? - łkała Nina.
- Nie, to raczej ty musisz zostawić mnie, a nie ja ciebie - z płaczem odpowiedział Mariusz. - Ja ciebie nigdy nie zostawię, ale wiedz, że taka jest wola twojego ojca. Nineczko kochana - szeptał Mariusz, całując jej włosy.

W oczach jej zakręciły się łzy, objęli się mocno i długo nic nie mówiąc, płakali cichutko.
- Mariusz, przecież tyle obiecywaliśmy sobie - szeptała Nina.
- Tak, Nineczko, tak być musi - powtarzał Mariusz, nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi.
- Dlaczego? - szeptała zapłakana Nina.
- Pomyśl Nineczko, ty pójdziesz na studia, ja mam tylko maturę i w październiku idę do wojska.
- Ja nie chcę, nie chcę - płaczącym głosem powtarzała Nina.
- Nino, nie chcemy tego oboje, ale taka jest wola twojego ojca.
- Mariusz, ja nie chcę ciebie stracić, nie pójdę na żadne studia!
- Nie, Nineczko, tego robić nie możesz ani sobie, ani własnym rodzicom. Idź na studia, ucz się dalej, ale nie zapomnij o mnie - proszącym tonem zwracał się do niej Mariusz. Nie mógł dalej mówić, głos mu drżał, a łzy dławiły gardło.
- Mariusz, może to wszystko nam się śni, to nie może być prawda, że ostatni raz widzimy się, proszę, powiedz, że to kłamstwo - skamłała Nina.
Nina wypowiedziała te słowa, ale żadne z nich nie wierzyło, że decyzja jej ojca może się spełnić.


sobota, 4 sierpnia 2018

Rozdział dziewiąty


Nagle w pokoju dały się słyszeć ciche kroki Niny. Grodzcy zmieszali się, nie wiedząc, jak zachować się wobec córki. Nina szybko weszła do pokoju. Zaniepokojony ojciec otworzył drzwi i badawczym wzrokiem spojrzał na córkę. Nina siedziała przy stole, a serce biło jej, jak oszalałe.
- Nino, kim jest twoja sympatia? - zapytał po chwili. Nina nic nie odpowiedziała, tylko na samą myśl o nim, jej oczy zaśmiały się. - Po co mnie pytasz tato, przecież wiesz? - smutno odpowiedziała Nina. - Jestem ciekaw, chyba mam prawo wiedzieć z kim spotyka się moja córka - powiedział łagodnie.
- Wczoraj, gdy matka męczyła się przy myciu podłogi, ty spotkałaś się z tym chłopcem - z wyrzutem powiedział Grodzki.

W tym czasie drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Mariusz. Znieruchomiał, gdy wzrok jego spotkał się ze wzrokiem Grodzkiego. Jednak długo nie zastanawiając się podszedł do stołu przy, którym siedział Grodzki.
- Proszę pana - zaczął nieśmiało Mariusz.
- Słucham, co ciekawego ma pan do powiedzenia - zapytał Grodzki.
Nina nie chciała słuchać tej rozmowy, wstała od stołu, chcąc wyjść z pokoju.
- Nino, zostań! - powiedział rozkazującym tonem ojciec.
- Niech jej pan pozwoli odejść - poprosił Mariusz.
Oczy Niny szukały jakiegoś punktu zaczepienia, po chwili jednak wyszła. Grodzki z Mariuszem zostali sami.
- Proszę pana, to wszystko moja wina - powiedział Mariusz. - Proszę jej nic nie mówić - prosił drżącym głosem.
Teraz Grodzka weszła do pokoju, a Mariusz zwrócił się do niej.
- Proszę, aby nie obwiniała pani Niny.
- A cóż to jest na litość boską, mów pan głośniej i wyraźniej - powiedział zdenerwowany Grodzki.
- Dlaczego nie chce mnie pan zrozumieć? - pytał Mariusz - Nic nie rozumiem i nie staram się zrozumieć - odrzekł Grodzki. - Naturalnie, to nie sztuka zawinić, a potem powiedzieć, przepraszam, więc czego pan ode mnie żąda?
- Wszystko zrobię, żebyście państwo nie gniewali się na Ninę - błagalnym tonem prosił Mariusz.
- W tej chwili nie dam panu żadnej odpowiedzi, ale proszę przyjść jutro, gdy Niny nie będzie w domu - rzekł Grodzki zimno, albo dobrze, mam już rozwiązanie!
 - Słucham, jakie? - spytał Mariusz.
- Nie byłem zadowolony z wyników Niny, widać, że przyczyną był maj - ciągnął groźnym tonem, ojciec dziewczyny. - Czy od dawna zna pan Ninę?
- Od półtora miesiąca - odpowiedział Mariusz.
- Mój Boże i od razu taka wielka miłość? - wtrąciła Grodzka.
- Zofio, pozwól, że sam będę rozmawiał z tym panem, spotykacie się od półtora miesiąca, a my z żoną o niczym nie wiemy! - Często spotykaliście się? - znowu padło pytanie z ust Grodzkiego.
- Tak, Nina nie chciała, ale ja nalegałem - powoli, jakby bojąc się własnych słów, powiedział Mariusz.
 - Ach tak, to ona zgadzała się na wszystko, czego pan chciał?! - z niedowierzaniem zapytała Grodzka.
- O, nie! Proszę za dużo się nie domyślać! - z przerażeniem odpowiedział Mariusz.
- Z pana powodu córka nas oszukuje, co nigdy wcześniej nie miało miejsca! To wszystko pana wina! - rzekł Grodzki. - Od dzisiaj, nigdy więcej, nie zobaczy pan Niny!
 - Boże, ale to będzie kara dla nas obojga, a ja proszę pana o karę, tylko dla siebie - błagał Mariusz.
- Nie wiem jeszcze, jak ukarzę Ninę?! - pytał sam siebie Grodzki.
- Błagam pana o odrobinę litości dla Niny - prosił Mariusz.
- Niestety, będzie tak, jak powiedziałem, proszę odejść - powiedział zimnym tonem, Grodzki.
- Czy mogę jeszcze raz zobaczyć Ninę? - spytał cicho Mariusz.
- Tak, ostatni raz, bo musi pan o niej zapomnieć! - twardo odpowiedział ojciec dziewczyny.

piątek, 3 sierpnia 2018

Rozdział ósmy


Grodzki odprowadził motor Olejnikowi i wrócił do domu. W kuchni nie było żony, nie krzątała się jak zwykle przy obiedzie. Z lekkim zdziwieniem wszedł do pokoju, przy oknie siedziała Grodzka, miała oczy pełne łez.
- Zofio, co się dzieje? - spytał zdziwiony.
Podniosła na niego zapłakane oczy. Patrzył na nią, na rozrzucone włosy, które jeszcze bardziej podkreślały jej urodę. Przed sobą miał postać żony, a gdzieś w oddali widział Ninę. Przypomniał sobie, jak przed dwudziestu laty jego żona była tak ładna, jak Nina. Jakże ją kochał, ludzie wtedy też im przeszkadzali. Ale chłopak, z którym dzisiaj była Nina, nie jest jej wart. To przez niego ona nas okłamuje - myślał.
- Dlaczego płakałaś - zapytał cicho, lecz ona mu nie odpowiedziała.
- Czy możesz powiedzieć mi, gdzie dzisiaj byłeś? Czy też jest to twoja słodka tajemnica? - pytała zapłakana Zofia.
- Powiem ci, na pewno, tylko proszę, nie w tej chwili - mówił z naciskiem Grodzki.
- I ty płakałaś, tylko dlatego, że nie wiedziałaś, gdzie jestem? - zapytał z czułością w głosie.
- Tak, poczułam się oszukana i strasznie samotna - pochlipując, mówiła Zofia.
- Już nigdy cię nie zostawię, ale dzisiaj musiałem wybacz, proszę.
- Zofio, czy pamiętasz, jak poznaliśmy się? Akurat były ostatnie dni wojny, padał okropny deszcz. Zgubiłaś się ze swoją matką, bałyście się Niemców, chciałaś uciekać do miasta. Wtedy też był maj, tak, jak teraz. Patrzyłem na ciebie, byłaś taka bezbronna...
- Pamiętasz, chciałem cię pocałować, ale nie pozwoliłaś!
- I co było dalej - spytała z uśmiechem Zofia.
- Umówiliśmy się na cały dzień za miasto, a ty byłaś bardzo sopokjna. Pamiętam, że miałaś na sobie niebieską bluzeczkę. Nie broniłaś się i całowałem cię do woli. Kochaliśmy się wtedy i kocham cię Zofio do dziś - mówił z przejęciem Grodzki.
- Ja miałam wtedy osiemnaście lat, jak Nina i teraz też jest maj - zadumała się Zofia.
- Czy Nina ma kogoś, czy jest zakochana? - pytała znicierpliwiona.
- Tak, Nina jest zakochana, a ty o niczym nie wiesz.
- Wiem, dzisiaj dowiedziałam się od Barbary, że Nina z jakimś chłopakiem, pojechała za miasto.
- Ja wiedziałem o tym od wczoraj, słyszałem, jak umawiali się, dlatego pożyczyłem od Olejnika motor i pojechałem nad jezioro. Pół godziny później, dotarli tam oboje. Nie chciałem tobie o niczym mówić, ale widzisz, jakoś samo wyszło. Najgorsze jest to, że Nina nas okłamuje - z przejęciem mówił Grodzki.
- Ja też kłamałam, gdy chciałam się z tobą spotkać.
- Nie, Zofio, musimy ją koniecznie ukarać - mówiąc, to nie wiedział, czy w ogóle zdoła to zrobić!

czwartek, 2 sierpnia 2018

Rozdział siódmy


Nina, zmęczona szaleńczą jazdą na rowerze, usiadła i patrzyła przed siebie.
- Mariusz, coś mnie niepokoi - rzekła cicho.
- Co skarbie? Co jedyna - szeptał Mariusz, całując jej usta, włosy i szyję. Był prawie rozebrany, jego ręce opasały dookoła jej smukłą sylwetkę. Niby popchnięty wiatrem, delikatnie położył się na kocu. Jego głowa lekko pochyliła się w stronę Niny. Jej ramiona uległy mu, rozpięty sweterek rozchylił się i nagle ujrzał jej pierś. Nieprzytomny z podniecenia ukrył głowę pod jej sweterkiem. Ona nie chciała tak pozostać, lecz nie sposób było wymknąć się z jego objeć. Mariusz, co i raz spoglądał na jej piękną twarz. Oczy Niny były lekko przymknięte, ona też odpłynęła na fali pożądania...
- Moja jesteś, Nineczko, moja na zawsze - szeptał Mariusz.
Nie chciał jej skrzywdzić, nawet nigdy o tym nie pomyślał, a teraz musiał nad sobą panować! Ciało Niny drgało delikatnie, a on obejmował ją czule.

Nagle poderwali się oboje, słysząc warkot motoru, być może z odległości stu metrów. Nina spojrzała w tym kierunku i krzyknęła z przerażenia, poznając sylwetkę ojca, przecież on nie miał prawa ich tu widzieć! Mariusz próbował uspokoić Ninę, sam nie wiedząc, co robić. Poszedł szybko w stronę wysokich krzewów i zobaczył tam ślady męskich butów. Nie było wątpliwości, że był to ojciec Niny.
- Co będzie o niej myślał? To wszystko moja wina - mówił sam do siebie.
Wrócił do niej, nie powiedziawszy ani słowa. Oczy, które przed chwilą były nieprzytomne ze szczęścia, teraz patrzyły na niego z lękiem.
- Ojciec, widział mnie - powiedziała - będą mieli do mnie żal, że ich okłamałam!

Mariusz, bez słowa patrzył na bladą twarz Niny. W tej chwili zapomniał, że jest mężczyzną, że ona potrzebuje jego wsparcia,brakowało mu męskiej odwagi.
- Dlaczego ojciec Niny prześladuje mnie, przecież moi koledzy też umawiają się z dziewczynami na randki - myślał nerwowo. Zapałił papierosa, Nina też łapczywie wyciagnęła rękę po jednego. Nie lubił, gdy paliła, ale ta sytuacja była inna. Patrzył łapczywie z boku, jak jej usta drżą i fala podniecenia ogarnęła go całego. Uśmiechnął się do niej i znów pocałunkami zasypał jej włosy i szyję.
- Nineczko, jesteśmy tylko ty i ja, stworzeni dla siebie - szeptał czule Mariusz.

środa, 1 sierpnia 2018

Rozdział szósty


- Zosiu, jesteś jakaś inna niż zawsze, tak mało mówisz - z niepokojem patrzyła Barbara Sokołowska na przyjaciółkę.
- Wiesz, ciągle mam na myśli tę dziewczynę, która pojechała z Mariuszem nad jezioro - mówiła Grodzka.
- Ona na pewno spotyka się z nim po kryjomu przed rodzicami. Nie chce, by oni o tym wiedzieli, moim zdaniem, to ich wina - komentowała przyjaciółka.
- Moim też - rzekła Grodzka i ciężko wstała z fotela.
- Co już wychodzisz? - zapytała Barbara.
- I tak długo się zatrzymałam, do zobaczenia, Basiu - odpowiedziała z westchnieniem.

Przed domem Iwona sprzeczała się ze Zbyszkiem.
- Tak, wszystko dla Mariusza - z wściekłością mówiła Iwona.
- Jej ojciec o niczym nie wie - powiedział Zbyszek.
- A ty w ogóle znasz jej rodziców, bo poskarżyłabym na nią - siostra, dalej drążyła temat.

Akurat obok przechodziła pani Grodzka i usłyszała strzępy rozmowy. Postanowiła zmienić trasę, poszła, więc inną ulicą, gdzie mieściła się szkoła, do której uczęszczała Nina. Było cicho, zupełnie tak, jakby zamarło w niej życie. - Cóż to wszystko, do licha, ma znaczyć?! - pytała samą siebie.

W rogu ogrodu, gdzie nikt tam nie zaglądał, Mariusz czekał na Ninę. Wpatrywał się w ścieżkę, która prowadziła w kierunku jej domu. Zaczynał się już denerwować, ale nagle uśmiechnął się. Pomiędzy kasztanami, wreszcie pojawiła się smukła postać Niny. Z każdą sekundą widział ją dokładniej, nie mogąc się już doczekać. Dostrzegł na twarzy cień, rzucony przez jej długie włosy. Ubrana było w spodnie i sweterk, który pięknie komponował się z jej karnacją. Wreszcie stanęła przed nim, a on uścisnął podaną mu dłoń. Bez najmniejszego szelestu przeskoczył przez parkan, a Nina wsparła się na jego ramieniu. Po chwili dopadli do rowerów i nic nie mówiąc, jechali do celu. O tej porze, nigdzie nie było widać ludzi, nie mieli też wątpliwości, aby ktoś w ostatnich dniach zwiedzał te okolice. Tylko w jednym miejscu widzieli świeży ślad motoru, lecz niczego się nie domyślali.

Rozdział piąty


Pani Grodzka, nie mogła pogodzić się z tym, że jej mąż, po dwudziestu latach małżeństwa zaczął ją oszukiwać, przecież ślubowali sobie miłość i uczciwość małżeńską. W tym momencie przypomniała sobie, jak klęczała przed ołtarzem, a on składał jej przysięgę, a teraz okłamuje ją.
- Mnie - myślała, kobietę, która urodziła mu, tak piękne i mądre dziecko. Nina, ich jedyne dziecko, była do tej pory przez wszystkich bardzo kochana - rozmyślała, idąc do domu pani Sokołowskiej.
Zapukała do drzwi, otworzyła jej sama przyjaciółka.
- Jak miło, że przyszłaś do mnie, tak dawno nie widziałyśmy się - powiedziała z radością Sokołowska.
- Zostaniesz dłużej? - pytała przyjaciółka, zagramy w brydża!
- Dobrze, dziś nie mam nic do roboty - cicho odpowiedziała Grodzka.
- Czy masz jakiś kłopot, coś cię męczy? - zapytała zaniepokojona przyjaciółka.
- Zosieńko, ty i tak jesteś szczęśliwa - ciągnęła Sokołowska. - Masz męża ideała, zero kłopotów z Niną, a widzisz, mój mąż nie żyje. Zbyszek, jak to chłopiec, pozwala sobie, a Iwona też nie zawsze idzie mi na rękę - mówiła ze smutkiem.

W tej chwili do mieszkania weszła Iwona i zwróciła sie do matki:
- Mamo, dzisiaj, chciałam pojechać z koleżanką za miasto, a Zbyszek, pożyczył rower Mriuszowi!
- Ale podobno Mariusz zaraz wróci - powiedziała matka.
- Tak, tak, zaraz wróci - z przekąsem powiedziała Iwona. Jak on pojechał z taką ekstra dziewczyną na
cały dzień nad jezioro! Ona miała całą torbę jedzenia, a Mariusz lemoniadę!
- Dech mi zaparło, jak zobaczyłam, super modne jeansy i sweterek tej dziewczyny - kontynuowała Iwona.
- No, trudno Iwonko, co ja na to poradzę?! - powiedziała Sokołowska, a zresztą, ty zawsze przeszkadzasz mi, gdy mam gości. Iwona wyszła z pokoju, zbyt głośno zamykając drzwi i nie kryjąc swojego zdenerwowania.

- Popatrz - mówiła Sokołowska, zwracając się do przyjaciółki. Mariusz, od miesiąca spotyka się z jakąś dziewczyną. Wczoraj wrócił po północy. Dzisiaj też widziałam, jak wyszedł wcześnie rano ciągnęła. Ja, swojej Iwonie, tak nie pozwolę! Ostatecznie, gdy w przyszłości będzie miała sympatię, pozwolę jej przyprowadzić do domu.
- A, jak z twoją Niną, przecież ona ma już osiemnaście lat? - pytała Sokołowska.
- Hmm, ja nigdy nie rozmawiałam z nią na takie tematy, w myśl zasady, że jeszcze zdążę - tłumaczyła się Grodzka.
- To niedobrze, moja droga - takie milczenie, źle może na nią wpłynąć.
- Wszystko możliwe - rzekła z jakimś dziwnym niepokojem w głosie, Grodzka.

wtorek, 31 lipca 2018

Rozdział czwarty


Nina zbudziła się i spojrzała w okno. Pogoda doskonała, pomyślała, więc trzeba działać. Weszła do kuchni, gdzie krzątały się mama i babcia.
- Babciu, wyprasuj mi spodnie.
- Nina, przecież dzisiaj niedziela - powiedziała mama.
- Tak, wiem mamo, ale dzisiaj muszę iść do szkoły w spodniach. Mamy dodatkowe zajęcia z PW-u

Babcia spojrzała przejmującym wzrokiem na Ninę, która lekko zmieszała się. Kilka minut później, spodnie nowego kroju, leżały przed Niną. Moja wnuczka kłamie, pomyślała babcia, jednak tak bardzo kochała ją, że nie odezwała się ani słowem. Do mieszkania wszedł ojciec.
- A gdzie to panienka idzie? - spytał surowym głosem, jakby o niczym, nie wiedząc.
- Idzie do szkoły - powiedziała matka. Musi coś z PW-u przygotować i będzie tam do wieczora.
- Teraz po maturze? - spytał ojciec
Nina wybiegła z kuchni, by ukryć zmieszanie.
- Dzisiaj niedziela, więc, gdzie pojedziemy? - spytała Grodzka.
- Bardzo mi przykro, kochanie, ale powiedziałem Olepinkowi, że pojadę z nim na działkę.
- To wielka szkoda, że zostanę sama.
- Zosiu, o jedenastej, będę już z powrotem.

W tym czasie Nina robiła ostatnie przygotowania. Była ubrana w spodnie i lekkie pantofle najmodniejsze w tym czasie, sweter, a na głowie miała niebieską chusteczkę. Weszła do kuchni, by pożegnać się z rodzicami.
- Nineczko, wracaj jak najszybciej - powiedziała mama.
- Dobrze, mamuś - odpowiedziała i spojrzały sobie w oczy, natomiast ojciec badawczym wzrokiem patrzył na córkę.
Nina speszona spuściła głowę i zbiegła po schodach. W tym samym momencie w domu toczyła się rozmowa:
- Zosiu, jestem w domu w każdą niedzielę, ale dziś muszę wyjechać.
- Po co jedziesz, akurat dziś z tym Olepinkiem na działkę?!
- Chcę wziąć trochę agrestu.
- Agrestu?! Przecież, to ostatnie dni, kto teraz przesadza rośliny?
- Skoro nie chciałaś zostać sama, trzeba było zatrzymać Ninę!
- Przecież Nina musiała iść do szkoły!
- Kto wie, czy ona nie kłamie, a zresztą nie mam już czasu.
Pocałował żonę w policzek i szybko wyszedł z domu w codziennym, roboczym ubraniu. Pani Grodzka skończyła z babcią śniadanie i zaczęła ubierać się, widocznie gdzieś wychodziła.
- Mamo, za godzinę wrócę, idę do Barbary.

Barbara, to najlepsza przyjaciółka pani Grodzkiej, jeszcze ze szkolnych lat. Kiedyś mieszkały w jednej kamienicy i do tej pory odwiedzały się. Pani Grodzka czuła się samotna i opuszczona. Nacisnęła na dzwonek u drzwi i po chwili otworzył jej Olepinek, mąż jej przyjaciółki.
- Dzień dobry, pani, a gdzie tak wcześnie pojechał pani mąż? - zapytał mężczyzna.
- O, witam pana - zdziwienie wymalowało się na twarzy pani Grodzkiej, zupełnie nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Widząc zakłopotanie, jakie wywołał i nie czekając na odpowiedź, mówił dalej:
- Tak, tylko pytam, bo dzisiaj pożyczył ode mnie motor.
Pani Grodzka nic z tego nie rozumiała. Co to ma znaczyć, gdzie pojechał mój mąż? - myślała zdenerwowana, dlaczego mnie okłamał?

czwartek, 1 lutego 2018

Rozdział trzeci


Pan Grodzki wyszedł bardzo wcześnie, gdy cały dom pogrążony był jeszcze we śnie. Dzień zapowiadał się piękny. Słońce, dopiero budziło się ze snu, zsyłając cudowne promienie. Ogród, przez który szedł ojciec Niny, okryty był perlistą rosą. Od czasu do czasu wybudzony ze snu skowronek, wzbijał się w górę i śpiewał piękną melodię. Grodzki zamyślił się głęboko i przystanął pod kasztanem. Na wysokości ramienia widział wycięty scyzorykiem napis - "TYŚ MOJA"!

- Jak to?! Napis, zrobił ten, który wydziera mi ukochane dziecko?! Grodzki, człowiek ambitny, wyobrażał sobie Mariusza, jako człowieka o niskiej kulturze. Zdenerwował się bardzo i szedł szybko, mijając kolejne ulice. Wreszcie zniknął na jednym z podwórek. Zatrzymał się dopiero pod drzwiami z wizytówką J.K. Olejnikowie. Zadzwonił, ale nikt nie otwierał, czekał więc jeszcze parę minut. W tym czasie zwrócił uwagę na młodego człowieka, który nerwowo otwierał drzwi od komórki i wyprowadzał rower. Drugi, stojący obok młodzieniec coś mu pokazywał i tłumaczył. Nagle do uszu Grodzkiego dotarły słowa:
- Zbyszek, pojadę na twoim rowerze, a Nina na moim, jest nowy.

Naraz fala krwi uderzyła Grodzkiemu do głowy, lecz z niepokojem słuchał dalej.
- Widzisz - mówił szczupły, bardzo przystojny mężczyzna. - Chcieliśmy się wybrać nad rzekę, ale lepiej będzie, jak pojedziemy nad jezioro. Tam jest przyjemniej i spokojniej - powiedział Mariusz.

Grodzki ponownie nacisnął dzwonek, drzwi uchyliły się iukazał się w nich lekko łysawy mężczyzna.
- Dzień dobry, co ty tak rano? - spytał Olejnik
- Chcę pożyczyć od ciebie motor, bo mój zepsuty - powiedział Grodzki.
- Na długo?
- Nie, tylko do jedenastej.
- Dobrze, zapraszam zatem do garażu - z uśmiechem odpowiedział znajomy.

Obaj poszli w stronę komórki. Grodzki spojrzał na młodzieńca ubranego w popielate spodnie i taki sam sweter. Gdybym mógł, uderzyłbym go - pomyślał nerwowo.

Mariusz mówił: - Wiesz Zbyszek, kocham ją tak, jak żadną dotąd dziewczynę. Ona strasznie boi się ojca. Nie wiem, jak dziś wyrwie się z domu?!
Grodzki szybko wsiadł na motor i oddalił się.

środa, 31 stycznia 2018

Rozdział Drugi


Pan Grodzki cichutko podszedł do okna, otworzył je i wzrok jego padł na złączoną parę. Targnęła nim szalona złość. Już miał sypnąć parę ostrych słów na swoje jedyne dziecko, ale wstrzymał się, bo zaraz usłyszał:
- Nineczko, do jutra! Jutro pojedziemy nad rzekę, jeżeli będzie ładna pogoda, tak jak dziś, to opalimy się.
Nina chciała już iść do domu, wiedziała, że znów będzie to, co kiedyś, ale jednak nie mogła odejść. Na pożegnanie podała mu rękę.
- Kocham cię, jesteś miłością mojego życia.
- Idź już, Mariusz, przecież jutro się spotkamy. Cały dzień będziemy razem. Jak to pięknie, że dzisiaj sobota. - Mariusz, jutro do dziewiątej.

I znów ich usta złączyły się. Nie zwracali uwagi, że ktoś może ich słyszeć, śledzić każdy ruch. Nina szybko wpadła do mieszkania, w łazience poprawiła włosy. W pokoju przy oknie siedział ojciec i patrzył na oddalającego się w ciemnościach, Mariusza. Nie wiedział, jak ma postąpić. Nina weszła do kuchni, gdzie ujrzała matkę kończącą mycie podłogi, ta rzuciła się do stojącej w drzwiach Niny.
- Gdzie byłaś do tej pory?!
- Mamo, byłam u koleżanki po książki i zatrzymała mnie na film.
- Idź spać, padło z ust matki suche zdanie.

Nina udała się do pokoju, sądząc, że ojciec nic nie wie, o której wróciła. Była pewna, że matka nie powie. Chciała jeszcze porozmawiać z babcią, ale bała się, że obudzi ojca, więc poszła do swojego pokoju. Nie mogła zasnąć, gdyż widziała każdy ruch, każdy gest Mariusza. Czekała do jutra, do godziny dziewiątej, przecież rano ma na cały dzień wyjść. Powiem ojcu - myślała, że mam zajęcia w szkole z PW-u.

Za godzinę weszła do pokoju matka i popatrzyła na ukochana córkę, która z uśmiechem na twarzy przysłoniwszy rzęsami oczy, leżała na białej poduszce. Różowa nocna koszulka miała ładne wycięcie pod szyją i Nina wyglądała w niej pięknie. Na smutnej do tej pory twarzy matki wreszcie pojawił się uśmiech. Widocznie była zadowolona, że urodziła tak piękne dziecko. Nawet zapomniała w tej chwili, że Nina postąpiła niezbyt taktownie, zatrzymując się u koleżanki tak długo. Pani Grodzka poszła do swojej sypialni i zdziwiła się bardzo, że mąż do tej pory nie zasnął. Położyła się do łóżka, ale mąż nie zamienił z nią ani słowa.

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Rozdział pierwszy


Pani Grodzka, niosąc po schodach węgiel z suteryny, nie słyszała, jak ktoś ze znajomych oddał jej ukłon. Widać jaka była zadumana. Była to kobieta licząca około lat siedemdziesięciu, a wiadro, które niosła było ciężkie, zgięła się więc, a jej długa sięgająca kostek spódnica zamiatała stopnie schodów, dlatego nie widziała, co dzieje się pod drzwiami jej mieszkania. W jednej chwili, gdy stanęła na ostatnim stopniu schodów, postawiła wiadro i wyprostowała się. Popatrzyła przed siebie i zauważyła jak spod jej drzwi, dwie starsze panie szybko odeszły korytarzem. Staruszka Grodzka nie zastanawiała się, co miało to znaczyć. Po chwili wytchnienia wzięła wiadro i poszła naprzód, gdzie mieszkał jej syn z żoną, a przy okazji usłyszała:
- Od dziś, jej wychowaniem zajmiesz się ty! - Ja nie mam do niej siły!
Babcia domyśliła się, że znów chodzi o Ninę, jej jedyną wnuczkę. Nie przeszkadzając im w rozmowie weszła do pokoju, po czym mimo woli, zapaliła światło i spojrzała na zegarek, który wskazywał godzinę dwudziestą trzecią.

Podeszła do okna, a ponieważ był to najpiękniejszy miesiąc maj, otworzyła je szeroko. Oparła swą zmarszczoną twarz o wychudłe dłonie i spojrzała spokojnie w dół. Blok, w którym mieszkali Grodzccy, znajdował się w najmłodszej dzielnicy Miłowa. Z jednej strony jego okna wychodziły na ulicę Królewską, z drugiej zaś na górę, gdzie rosły piękne, stare kasztany. Pod wrażeniem tego ciepłego wieczoru, zupełnie zapomniała, gdzie się znajduje. Popatrzyła raz jeszcze, dookoła było cicho, tylko od czasu do czasu, gdzieś w oddali za miastem dolatywał rechot żab. Babcia wsłuchiwała się w tę melodię i dłuższy czas nic nie słyszała. Nagle, oczy jej ujrzały sylwetkę w jasnej spódnicy okrytą sweterkiem. Obok niej spostrzegła jakieś gesty. Ktoś drugi, ubrany był w ciemne kolory. Babcia wytężyła wzrok i poznała Ninę. Z początku ogarnął ją gniew, ale powoli ustąpił miejsca miłości do wnuczki. Tak..., więc Nina spotyka się od miesiąca z chłopakiem. Starsza pani patrzyła, nie mogąc chwilowo odróżnić tych dwóch osób. Nadaremnie oczekiwała parę minut. Mariusz, tak było na imię temu chłopcu, który pieścił szyję jej wnuczki, a ich usta, co chwilę łączyły się namiętnymi pocałunkami.
- Nie odchodź, nie zostawiaj mnie samego! Zostań jeszcze ze mną! Nineczko, nie zabieraj mi jeszcze swoich ust... Ona milczała, błądząc ustami po jego ustach. On całował jej ramiona.
- Już idę - rzekła cicho, ale on nie pozwolił jej mówić. Jego usta znowu łączyły się z jej ustami. W oczach babci zakręciły się łzy zarówno ze smutku, jak i z zadowolenia. Nieustannie śledziła stojącą parę i nawet nie usłyszała, jak do pokoju wszedł jej syn.

niedziela, 28 stycznia 2018

Wtedy też czekałyśmy na miłość


Jest niedzielny, styczniowy wieczór, a na moim zegarze wskazówki zaraz pokarzą północ. Może to wina późno wypitej kawy, a może odwlekane spotkanie z przyjaciółką spowodowało, że naraz wróciły młodzieńcze wspomnienia. Dawne obrazy z przeszłości, nie straciły nic na swoim kolorycie, tylko czasami pokrywa je kurz zapomnienia, właśnie aż do dzisiaj... Moja przyjaciółka Mira, przypomniała mi, jak to z wypiekami na twarzy, zalewając się potokiem łez, czytałyśmy na zmianę opowiadanie spisane w zeszycie, zatytułowane "Smak miłości i łez", wtedy określone przez nas romansem wszechczasów! Historia tej niezwykłej "książki" była dla nas bardzo zagadkowa. Tak naprawdę nie wiedziałyśmy czy to opowiadanie już gdzieś zostało opublikowane, czy ktoś napisał je tylko do szuflady, a potem krążyło z rak do rąk, kim był lub jest ten tajemniczy autor?

Wszystko ma swój początek, więc i moja historia związana z posiadaniem tego "magicznego zeszytu" będąca zapiskiem niespełnionej miłości, także. A było to tak...kiedyś, bardzo, dawno temu, jako nastolatka, najczęściej zaczytywałam się we łzawych perypetiach miłosnych, marząc przy tym, aby i mnie dopadła miłość z naciskiem na "happy end".

Pamiętam, że było upalne lato 1975 roku, długo oczekiwane wakacje, a ja wraz z siostrą jechałam pociągiem do wujostwa mieszkającego na wsi. Jako że droga bardzo nam się dłużyła, zaczęłam rozmawiać z sąsiadką z przedziału, dziewczyną sporo starszą ode mnie, bo gdy ja miałam wówczas lat czternaście, ona mogła mieć jakieś 20-22 lata. Rozmowa stała się na tyle intrygująca, że zapragnęłam, aby droga do cioci, która czekała na nas z drożdżowym ciastem, nigdy się nie skończyła, a to za sprawą pewnej opowieści... Dziewczyna ta z wielkim przejęciem mówiła, że krąży z rąk do rąk pewne opowiadanie spisane w zeszytach. Jest to historia pary młodych ludzi, Mariusza i Niny, szaleńczo w sobie zakochanych. Ona sama nie wiedziała, kto jest autorem i nie znała dokładnie tytułu tego opowiadania. Słuchałam tej historii z wypiekami na twarzy, przy okazji złorzecząc ojcu Niny. Westchnęłam tylko, że oto moja podróż dobiega końca, a ja już nigdy nie poznam ciągu dalszego tej historii, bo niby gdzie mogę tę książkę znaleźć?!

Po paru dniach pobytu u wujostwa, poszłyśmy z siostrą odwiedzić matkę mojej cioci. Była to najprawdziwsza babcia, taka jak ze starych fotografii z warkoczem uplecionym z resztek siwych włosów i spiętym w koczek. Mieszkała sama, blisko lasu w równie starym, drewnianym domku, otoczona starymi meblami,wynajmując od czasu do czasu pokoje dla letników. Wszystko było stare i piękne. Pamiętam do dziś, że celem naszych odwiedzin było przyniesienie kanki mleka od jedynej krowy, jaką babcia-ciocia, miała w swoim gospodarstwie. Czekając na ciepłe mleko, zaczęłam przeglądać zawartość biblioteczki w gościnnym pokoju. W pewnym momencie zauważyłam, że na półce, obok wierszy Juliusza Słowackiego i "Potopu", stał sobie wciśnięty w brązową okładkę, zeszyt. Kiedy otwierałam go w nadziei, że może to ten, moim oczom ukazał się tytuł "Smak miłości i łez", napisany krwistoczerwonym atramentem z trzema wykrzyknikami. Już po chwili czułam, że te wakacje będą piękne, bo z miłością Niny i Mariusza w tle!

Przy otwartym oknie, gdzieś w oddali, dochodził głos wydobywający się z adapteru "Bambino" i Janusz Laskowski, śpiewający swoją "Beatę", a potem "Siedem dziewcząt z Albatrosu, tyś jedyna". W jednej chwili świat przestał dla mnie istnieć, bo trzymałam w ręku coś niezwykle cennego, jak dla czternastolatki z głową zawieszoną w chmurach, czekającą na swoją młodzieńczą miłość. Przecież tamte wakacje miały upłynąć pod znakiem "Smaku miłości i łez"! Zniszczony, poplamiony zeszyt, włożony w równie zniszczoną, brązową okładkę, pisany różnym charakterem pisma, był dla mnie relikwią!

A jak jest dziś...? Minęło parę dziesiątków lat, odkąd czytałam to opowiadanie. Weszłam w Google, wpisałam tytuł i doznałam olśnienia. Okazało się, że dziewczyny z tamtych lat, które pokątnie przepisywały to opowiadanie, dziś próbują podsuwać go do przeczytania swoim córkom. Historia zatacza koło... Wiele współczesnych dziewczyn pytało na różnych forach, gdzie i jak zdobyć to opowiadanie. Było parę prób, które przedstawiły tę opowieść w wielkim skrócie, ktoś inny napisał,  tylko trzy rozdziały i pospiesznie zakończył. Może akurat mnie uda się doprowadzić tę historię do końca w sensie przepisania zeszytu, oczywiście?! Mijają pokolenia, na świat przychodzą maleńkie dziewczynki, które wyrastają potem na spragnione miłości młode kobiety. Marzą, aby poznać smak tej wielkiej miłości, ale bez łez...
                                                                                             
                                                                                                           Azaria
PS

Jeśli komuś coś w duszy drga, napiszcie proszę, parę słów komentarza. Ja, oczywiście, nie jestem autorką tego opowiadania, a przy okazji, pamiętacie adapter "Bambino", "bananowe spódnice", drewniaki (saboty), plastikowe, wielkie pierścionki oraz fryzurki na tzw."małpkę"? Minęły lata, a wspomnienia wciąż żywe...