poniedziałek, 13 sierpnia 2018
Rozdział dwudziesty pierwszy
Następnego dnia była to już ostatnia niedziela sierpnia. Ładna pogoda sprawiła, że większość ludzi z Miłowa wybrała się poza miasto. Nina wraz z mężem i rodzicami również jechali na łono natury. Nina, wsparła głowę na ramieniu matki i spokojnie drzemała. Pan Grodzki zmienił Zbyszka siedzącego od początku jazdy za kierownicą. Samochód ruszył szybciej niż poprzednio. Wszyscy podziwiali falujące łany zbóż, a słońce nachalnie zaglądało przez otwarte okna samochodu. Dojeżdżali właśnie do skraju lasu, kiedy nagle, wprost pod koła samochodu, wybiegła duża sarna. Wszyscy odruchowo spojrzeli w jej kierunku! Za późno było na hamowanie! Grodzki wykonał silny skręt w lewo, nie chcąc uderzyć zwierzęcia i znalazł się na przeciwległym pasie szosy, skąd nadjeżdżał samochód ciężarowy. Zielona "Warszawa" Grodzkich zawisła na masce samochodu ciężarowego. W ostatniej chwili słychać było tylko przeraźliwy pisk opon, trzask tłuczonego szkła i dźwięk wgniatanych blach! Tłum gapiów, wołający o pomoc kierowca ciężarówki i sygnał karetki pogotowia spowodował, że Zbyszek ocknął się i resztkami sił wydostał się z wraku samochodu. Niestety, po czarnym asfalcie płynęła strużka krwi...
Oboje Grodzccy siedzieli po lewej stronie, widać było, że nie żyją. Zbyszek ratował Ninę, próbując wyciągnąć ją z tylnego siedzenia. Jej ciało było bezwładne, a w kąciku ust pojawiła się krew.
- Nineczko, skarbie mój - wołał, ale ona nawet nie drgnęła. Wyciągnął ją z samochodu na pobocze, a po chwili przyjechała karetka pogotowia. Szarpał ją, wołając, aby otworzyła oczy.
- Nino, Nineczko, nie zostawiaj mnie samego - szlochał pochylając się nad nią.
- Mariusz, gdzie jesteś? - szepnęła Nina.
- Już idzie, Nineczko - z goryczą powiedział Zbyszek.
Na te słowa otworzyła oczy i patrząc na Zbyszka szepnęła...przepraszam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz